Tuż przed 7 odjechaliśmy z Dworca Centralnego w Warszawie w kierunku austriackiej stolicy, gdzie zamierzamy spędzić kilka dni ciesząc się swoim towarzystwem przed czekającym nas niebawem tygodniowym rozstaniem. Pierwsze 5 godzin minęło nam niezauważenie kiedy to czytaliśmy gazety, planowaliśmy tegoroczne dalsze podróże czy tez rozmawialiśmy zwyczajnie o naszym cudownym zwyczajnym życiu. Kolejne 2 to już było odliczanie. Dojechaliśmy o 14.30. Dość szybko się zorganizowaliśmy pod katem mapy, weekendowej migawki czy azymutu na nasz Happy Hostel. Ku naszemu zdziwieniu, nie czekał na nas przytulny pokój, gdy już tam dotarliśmy. Hostel zapomniał wspomnieć przed naszym przyjazdem, ze są overbooked i zamiast pokoju hotelowego dostaniemy pokój w zaadoptowanym na hostel mieszkaniu. Sympatyczny właściciel, na pierwszy rzut oka mający spory problem alkoholowy, dość dokładnie nam wytłumaczył co gdzie i jak, po czym skasował 104 euro i sobie poszedł. No nic. Nie narzekamy. Mamy dach nad głowa, ciepła wodę i dobrze skomunikowany lokal. Nie zawsze nam się trafiał aż taki luksus.
zostawiwszy bagaże w Arabella Guesthouse, poszliśmy do wcześniej zlokalizowanej knajpki przy Europaplatz i przy lykach zimnego piwa i wiedeńskiego sznycla (niech nikt się nie da nabrać, w moim przypadku to wciąż drób) rozpoczęliśmy zwiedzanie Wiednia. Zaspokoiwszy pierwotne potrzeby aż nadto (Łukasz ze zdumieniem patrzył jak pochłaniam dużego na cały talerz indyka, mimo iż uprzedzałam, ze jestem bardzo głodna), ruszyliśmy dalej. Metrem w ciagu 5 minut byliśmy w centrum, w miejscu gdzie zaczyna się tzw.ringstrasse, czyli niemal 6 km trakt spacerowy, przy który, rozlokowane są najznamienitsze budowle miejskie. Zaczęliśmy od budynków Parlamentu przy Karl Renner Ring. Dalej był miejski Ratusz, przy którym trwała próba amatorskiej orkiestry dętej pod przewodnictwem charyzmatycznego dyrygenta wymachującego na podeście swoją batuta. Świetna miejska inicjatywa. No nic, przed nami kolejne 5,5km, wiec idziemy dalej. Mijamy kolejno Burgtheater, budynki wiedeńskiego uniwersytetu, całe mnóstwo rozmaitych ambasad. Spacerujemy mało ciekawym Schottenringiem i dochodzimy do rzeki, wzdłuż której piętrzą się nowoczesne siedziby instytucji znanych nam z Warszawy. Miasto przez chwile opustoszałe, odżywa przy Shwedenplatz. Gwarne, zatłoczone kawiarenki, sprzedawcy wszystkiego i niczego, kolorowo i radośnie. A my idziemy dalej. Stubenring, Parkring czy Schubertring to kolejne secesyjne kamienice, renesansowe portyki czy wiele innych architektonicznych symboli potęgi z czasów Habsburgow. Przy Burgringu z kolei znajduje się słynna Museum Quartier, gdzie jutro zwiedzamy kolekcje dzieł mojego mistrza Gustava i rozległy kompleks pałacowy Hofburg, przed którym zakwitły róże uformowane w klucz wiolinowy. Pięknie ;-) do tego sprzyja nam pogoda, cudowne słońce, na które czekaliśmy pół roku. Zrobiwszy 18 tys kroków, które składa się na ok. 10 km, wracamy metrem do hostelu, przy zanurzyć się w łykach zimnego piwa. Na pierwszy rzut oka Wiedeń robi ogromne wrażenie swoim przepychem, pokazując ze nie jest destynacja dla tanich backpackerow. Jest posh, dlatego ja na razie go podziwiam z ... dystansu ;-)