Lot do Kijowa o 9.20. Na lotnisku pojawiliśmy się na 2 godziny przed spotykając Golców i Patrycję Markowską. Stojąc w kolejce zauważyliśmy, że stosunkowo łatwo określić nam było kto leci do Kijowa. Dla Moni był to pierwszy lot w życiu, i wyglądała na zadowoloną. Mam nadzieję, że mój strach nie zmieni jej podejścia. Sam Kijów … hmmm… a to ciekawostka – gigantyczna kolejka do transferu, a system rejestracji pasażerów transferowych w pełni manualny. Przyszło nam na myśl, jak ten niewydolny system obsłuży tysiące pasażerów przylatujących tu na Euro 2012. W oczekiwaniu na wylot do Bangkoku rozpiliśmy 0,5 Grantsa zakupionego w strefie bezcłowej. Naprzeciwko nas usiadła kobieta o urodzie Greczynki lub Gruzinki, o charakterystycznej linii nosa. Bardzo mi się przyglądała. Zapewne nigdy nie dowiem się dlaczego. Sam lot minął bardzo spokojnie, w związku z czym nie panikowałam za bardzo. A na pewno nie tak jak podczas lotu z Tunezji, dlatego też mąż powinien być ze mnie bardzo dumny. W trakcie lotu poznaliśmy parę Estończyków – kobietę baaarddzzooo słusznych rozmiarów oraz mężczyznę, który wyglądał jak lider zespołu Limp Bizkit.
Wylądowaliśmy bardzo punktualnie. Nastepnie bardzo powolna odprawa na stanowisku celnym, szybka wymiana pieniędzy, odbiór bagażu i … wyjście o 3.30 nad ranem z klimatyzowanego budynku lotniska, gdzie przywitało nas charakterystyczne dla tropików gorąco pomieszane z dużą wilgotnością. Wzięta taksówka zawiozła nas 36 km dalej, gdyz tam było właśnie Centrum backpackerskie Centrum Bangkoku. Zaskakujące było, że nasz taksówkarz, kierowca różowego samochodu, choć nie znał ani słowa po angielsku, potrafił skutecznie wyegzekwować dodatkowe 50 batów za przejazd autostradą. Suma sumarum, zapłaciliśmy 400 batów, czyli tyle co za przejazd taksówką z domu Marianów na lotnisko Chopina.
Po przyjeździe na Kho San Road doznaliśmy szoku. O 5 nad ranem ta ulica wciąż tętniła życiem. Pachniała tajskimi przyprawami jednocześnie śmierdząc moczem rozkładającym się wskutek dużej wilgotności, rozochocona była obecnością tajskich dam lekkich obyczajów, które zupełnie nie ukrywały swoich zamiarów, dźwięczała muzyką rege. Żyła! Po godzinnej wędrówce zapleczami różnych sklepów dotarliśmy do Wild Orchid Villa, gdzie czekał na nas zarezerwowany pokój de luxe. Bez wahania zaakceptowaliśmy jego standard, choć porównując go do warunków europejskich był lekko ubogi. Jednakże o 5 nad ranem po 12 godzinach lotu, było nam w zasadzie wszystko jedno …