Plan ustalony dzień wcześniej i zaakceptowany zgodnie przez wszystkich nie założył godzinnej obsuwy. Śniadanie zjedliśmy dopiero, o 10, co oznacza ze z pokoju wyszliśmy o 11, by na 12 w strugach deszczu dotrzeć do wyspy muzeów.
Nasz plan nie zakładał również gigantycznych kolejek do Pergamonu, w związku z czym zaczęliśmy od Alte National Muzeum, gdzie wśród stałych zbiorów znajdują się dzieła Renoira, Moneta, Maneta, Cézanne czy Degas. To jedno piętro wprawiło mnie w cudowny nastrój, mimo iż wcześniej obsługa muzeum mocno nas zniechęciła do tego miejsca, wielokrotnie zwracając uwagę na źle zawieszoną torebkę, zdjęty sweter czy niewłaściwie przewiązaną bluzę. Rozumiem, ze "porządek musi być", ale te zasady przekroczyły gdzieś delikatną granice absurdu. Na 1 piętrze w sali z impresjonistami spędziliśmy najwięcej czasu... To była uczta dla oka i niestety Klimt musi mi wybaczyć zachwyt innymi pędzlami; -) opuszczając muzeum mieliśmy przez chwile nadzieje, ze kolejka do Pergamonu zniknie i będziemy mogli wejść choćby na chwile, ale rzeczywistość w mgnieniu oka zrewidowała nasze nadzieje.
Pospacerowaliśmy wiec na Alexanderplatz, gdzie droga kupna nabyliśmy kilka pamiątek i udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu, by zapakować nasze plecaki i zwolnic 2 łóżka w 5 osobowym pokoju. Szybka kanapka na dworcu i o 17.37 Ruszyliśmy pociągiem w drogę na wschód. Tam tez jest jakaś cywilizacja:-)
Podsumowując: weekendowy wypad do Berlina oceniamy bardzo pozytywnie pod kątem towarzyskim, historycznym, pogodowym i turystycznym. Minus za jedzenie, które jest ciężkie i mało zróżnicowane, a także za, wbrew pozorom, umiarkowana zdolność Niemców do komunikowania się w języku innym niż niemiecki. Następny przystanek ? Wiedeń, Barcelona?