Słońce było już wysoko na niebie, kiedy postanowiliśmy wstać. Na szczęście było słońce. Pogoda póki, co nam sprzyjała. Śniadanie w hotelu, równie przyzwoite, co hotel, choć kuchnia nie miała tak pożądanych obecnie gwiazdek Michelina. Po kawie i kupie wychodzimy do miasta. Dziś jest równie ambitny plan co wczoraj, przy czym czas jest dodatkowo ograniczony meczem Borussia - Bayern o 20. Postanowiliśmy zamortyzować nieco nasze bilety 3 dniowe i ograniczyć ilość kroków.
Metrem wiec udaliśmy się do Charlottenburga, gdzie leży malowniczy zamek należący onegdaj do Fryderyka Wilhelma. Zachwyt nasz wzbudził nie tyle duży paląc, co piękny ogród, którego z pewnością nie da się utrzymać kosząc trawę wyłącznie w weekendy ;-) przespacerowaliśmy po nim jakieś 5 tysięcy kroków, by następnie udać się do Checkpoint Charlie, miejsca gdzie do 89 roku kończył się zachód Berlina, a zaczynał wschód. Odwiedziliśmy Muzeum Muru Berlińskiego, które, mimo tego, że Niemcy sami zgotowali sobie ten los wywołując druga wojnę światowa i mimo tego, ze widzieliśmy ewidentne analogie do życia Polaków podczas okupacji niemieckiej, wywołało nostalgie. Głównie w kontekście krzywdy jaką może wyrządzić człowiek drugiemu człowiekowi. Rozmiar bestialstwa zawsze przeraża. Historie ludzi, którym udało się połączyć z rodziną oddzielona w zasadzie w ciągu jednej nocy, były poruszające. Co trzeba przyznać Niemcom, nie negują faktu, ze niebagatelny wpływ na ich zjednoczenie i upadek komunizmu w tej części Europy miała Polska i nasza Solidarność. Choć tyle. Bo wojnę rozpętali naziści, od których się kategorycznie odcinają. Komunizm to już jednak ci sami Rosjanie.
Kilka fotek na tle check pointu i zasiadamy w pobliskim food courcie, gdzie do wyboru mamy currywursty, pizzę, kebab i chińczyka. Niemiecki kebab już był, wiec czas na niemieckiego chińczyka. I znów 2 piwka później ruszamy na Potzdamer Platz, gdzie czeka na nas muzeum Salvadore Dali. Wprawdzie zabrakło Łabędzi odbijających się w wodzie jak słonie, ale cykl grafik prezentujących wspomnienia Casanovy, był bardzo interesujący. Zdążyliśmy obejrzeć muzeum zanim ruszyła cała lawina odwiedzających w ramach europejskiej nocy muzeów. I mieliśmy trochę prywatności; -) potem Alexanderplatz, czyli powrót na wschód. Charakterystyczne bloki i proste formy architektoniczne nawiązujące do Smyka czy Sezamu na Marszałkowskiej. Widać, że rządził tam jedyny słuszny i skrojony na miarę potrzeb niemieckiej ludności tamtych czasów zamysł architektoniczny. I mimo iż Berlin jest prawdopodobnie wciąż największym placem budowy Europy, pewne budowle wpisały się w panoramę miasta raczej na stale.
Ok 7 się rozdzielamy. Karolina z Magdą postanawiają dokończyć dzieła zwiedzania w tej części miasta, my ze Stachem idziemy szukać pubu, gdzie obok piwa i golonki pozwolą obejrzeć mecz. Dotarliśmy na Potzdamer Platz. W okolicach Sony Center znajdujemy jedyny bar, w którym można obejrzeć mecz nie narażając się na zwichniecie mięśni szyi. Poszły 2 metry piwa, pół kurczaka i jakaś sałatka, a to wszystko po to, by zobaczyć jak w ostatnich minutach dogrywki Bayern Monachium spuszcza łomot Borussii i jak nasz Lewy, wszak król strzelców niemieckiej Bundesligi, jest bezradny wobec błędów własnej obrony. To nie był dobry dzień dla mojej piłki, jeśli dołożyć do porażki Borussii przegrany mecz o mistrzostwo Hiszpanii mojej Barcelony...;-( Dziewczyny docierają na dogrywkę, a 30 minut później zbieramy się do hotelu. Tam oddajemy się ulubionej rozrywce Polaków w sobotnie wieczory, czyli alkoholizmowi. O różnych polach odpadają różne osoby. Ponoć najpóźniej do łóżka trafił Łukasz ucinając sobie wcześniej drzemkę w łazience...