Finał finałów obejrzeliśmy w okrojonym składzie. Chłopaki o łącznym wieku 19 obejrzeli dwie połowy, po czym grzecznie pożegnali towarzystwo, siostra obejrzała pierwszą połowę dogrywki, jak skończyłam na 5 minut do końca czyli w kulminacyjnym momencie. I dobrze, bo moje rozczarowanie z tytułu wygranej Niemców mogło być większe na gorąco ;-) śniadanie, kawa, kontrolne telefony i wyruszamy na łódkę, która stanowi jedyny środek transportu. Płyniemy do serca Kretowin, która nas zaskakuje niemieckim ordungiem. Uregulowane ścieżki spacerowe, czysto dookoła, czysty piasek, i tylko lody takie średnie były. Po powrocie było pływanie - sic! niektórzy odważyli się wejść do zimnej wody - skoki do wody, świeże powietrze i słońce, od czasu do czasu zasłaniane przez pojedyncze złowrogie chmury. Obiad był dziś wyzwaniem. Trafiliśmy do restauracji, która od 19 staje się lokalnym dancingiem. Pizza była zjadliwa, kurczak średni, stąd pewnie Rafałek poprawił hot dogiem. 700 m dalej oraz 3 minuty płynięcia promem i znów jesteśmy na naszej wyspie. Kuba niepostrzeżenie ląduje w wodzie, za co przyjdzie mi pewnie zapłacić pewnego dnia, ale to na szczęście nie będzie dzisiaj. A za chwilę turniej siatkówki. Mistrzostwa się skończyły, co nie zwalnia nas z obowiązku aktywności fizycznej :-) Podczas gry w siatkówkę, Rafałek wygrał w konkursie ilości kilometrów przebieganych w pogodni za piłką, Kubuś okazał się być niezłym fighterem :-) Potem były znów skoki do wody, podczas których chłopcy szlifują wirtuozerię wykonania. Nie obyło się też bez wrzutek, które któregoś dnia muszę przypłacić mokrym podkoszulkiem. Kubuś mi tego nie daruje :-) Podczas gdy chłopcy już smacznie śpią, nam wieczór upływa przy zielonym stoliku i cytrynówce :-)