Norweskie linie dowiozly nas do Barcelony przed czasem. Nie ma to jak skandynawska punktualnosc i komfort. Nowa flota dzielnie odpierala ataki burz, ktore towarzyszyly nam podczas ladowania. Na szczescie obylo sie bez ekscesow. Przywitalo nas wzgledne cieplo - choc Maciek twierdzi, ze goraco i lepko. Szybko wtargnelismy do taksowki, ktora po 20 minutach dowiozla nas na miejsce. Przywital nas ojciec Joena, z ktorym porozumielismy sie w mikscie wlosko - francusko - hiszpanskim, ale najwazniejsze, ze sie dogadalismy :-) Padre de Joen wkrotce wyszedl, zaznajomiwszy nas wczesniej z obsluga bojlera i kuchenki gazowej, a my oddalismy sie przyjemnosci konsumpcji ballantines :-)