Nie sadzilam, ze jestem w stanie tak szybko sie zakochac. Wystarczyly 24 godziny, a ja swoje serce oddalam Barcelonie, choc wczesniej obiecywalam je Paryzowi, Amsterdamowi, Berlinowi... Architektura, klimat, jedzenie, ludzie, morze, to wszystko sprawilo, ze chetnie tu wrocimy.
Dzis zaczelismy od Picassa. Male muzeum, ale fantastycznie uswiadomilo nam, jak Picasso czerpal z ludzi, którzy stawali na jego drodze. Mimo ogromnej milosci do malarstwa, znam sie na nim niewiele, ale nawet ja widzialam w jego obrazach rozne wplywy, w tym moich ukochanych impresjonistow i Klimta. Czyjs bak puszczony w jednej z sal przyspieszyl jednak nasze zwiedzanie i godzine pozniej szlismy z powrotem do metra, by zobaczyc Casa Bastllo... wow! Kimkolwiek byles Antonio, kocham Cie za Twoje fale na fasadzie lamane niestereotypowymi balkonami, a kolorowa ceramika na elewacji jest zywczajnie niezwyczajna :-) potem miala byc Casa Milo, ale zle zorientowalismy mape dochodzac do Katedry. Piekne zakamarki waskich uliczek rodem z filmu Vicky, Christina, Barcelona. Metrem dojechalismy do Casa Milo, ale poniewaz byla posadowiona za rogiem, Siostra, Lukasz i Maciek zasiedli za stolem czekajac na lunch, a ja delegowalam sie by zrobic zdjecie trzeciemu z najslynniejszych zabytkow Gaudiego. Zjedlismy ohydnego steka slabo wysmazonego, w alternatywie majac mlode kalmary, ale za to zapilismy ten lunch wspanialym San Miguel. Potem szybko dwie stacje dalej, gdzie mielismy wykupione bilety wstepu do Sagrada Famiglia i
.... dech nam zaparlo. Majestatycznosc budowli, gra swiatel i wizja przyszlosci spowodowaly, ze wszyscy zgodnym chorem uznalismy to za cud architektury. Chocby dlatego warto tu wrocic w 2030, by zobaczyc jak kontynuatorzy Gaudiego poradzili sobie z dokonczeniem tej budowli. Po wizycie w Sagradzie, robimy szybkie pamiatkowe zakupy, by wsiasc w metro, ktore za 5 przystankow wysadzi nas na stacji Barceloneta, gdzie z morzem na horyzoncie spedzimy kolejne godziny raczac sie kolejnym San Miguelem. Niestety potem zrobilo sie dosc chlodno, wiec wrocilismy w okolice Cartageny, by zasiasc w zaprzyjaznionej juz knajpie, wypic 3 dzbanki Sangrii i zjesc makaron w roznych konfiguracjach. Niemily zgrzyt z wlascicielem lokalu popsul nam na chwile humor, ale zapijamy go kolejnym kieliszkiem Sangrii i wracamy do domu w wybornych nastrojach. BARCELONA nam sie udala, mam nadzieje, ze my jej tez :-)