Jezu, co to był za wieczór! Zaczęliśmy od spaceru do lodziarni, gdzie kupiliśmy pyszne lody. Tym razem byłam nieco bardziej oryginalna niż przez trzy ostatnie razy i do smaku pistacjowego dodałam pannę cotta. Marian nieco marudził, ale w jego przypadku nawet kilometrowy spacer był dokuczliwy. Potem zasiedliśmy w Irish Pub korzystając z happy hour, gdzie wszystkie drinki były za 3 EUR. No więc polało się spritz, kilka razy wyśmienite mojito, long island, różne rodzaje piw oraz ... sex on the beach, który prawdopodobnie mnie akurat pogrążył. Bo jak sex, to on the beach, a czy ktoś widział w Ferrarze plażę? :-) Wieczór był jednak sympatyczny. Aśka doskonale wkomponowała się w nasze poczucie humoru, wieńcząc wieczór tekstem godnym ust Mariana. Pub był pełen ludzi w różnym wieku, co sprawiło, że Monia zmodyfikowała swoje zdanie na temat Ferrary nie twierdząc już, że jest to miasto emerytów na rowerach. Bo bliźniaczy brat Khala Drogo na pewno nie wyglądał na emeryta :-)
Skończyliśmy o północy. Noc była krótka. O 7 byliśmy już w drodze na lotnisko. Dość sprawnie pozałatwialiśmy formalności związane z samochodem, typu tankowanie i zwrot auta, w związku z czym mieliśmy czas na drobne zakupy w strefie. Lot się minimalnie opóźnił, niemniej jednak o 12.40 byliśmy już w Modlinie, kończąc tym samym krótki acz przyjemny wypad do Toskanii.