Podroż zaczęła się o 20.00, kiedy w garażu naszego budynku spotkaliśmy się z Mikiem i taksówką odjechaliśmy w kierunku lotniska. Historia tej podróży nie jest długa, ale dobitnie pokazuje jak przewrotne może być życie. Niezależnie od siebie, Mike z Lucyną zaplanowali podróż do Madrytu, a my z Łukaszem podróż do Rzymu. W ten jeden z 52 weekendów w roku. I dokładnie na ten weekend pojawiła się możliwość pojechania na kilka dni do Izraela, z której bardzo chciałam skorzystać z powodów zawodowych :-) no wiec jadę. O 21 spotkaliśmy całą grupę, na którą składali się koleżanki i koledzy z rozmaitych agencji nieruchomościowych. Następnie check-in na pokład dreamlinera, by w końcu usiąść w barze ze starym znajomym jackiem. Po 3 kolejkach uznałam że jestem wyluzowana i mogę wsiąść do samolotu. Lot był spokojny, przyjemny i niemal nie zauważyłam, że poruszamy się na wysokości 13 000 m z prędkością 800 km na godzinę. Nawet udało mi się zasnąć w dobrym towarzystwie Jo Nesbo i ... 3 godziny później wylądowaliśmy w Tel Avivie. Procedura wejścia do Izraela nie jest podobno łatwa, ale mnie nikt nie zadał nawet pół pytania. To nie oznacza ze wszystkim się to udało - na Rickiego przyszło nam czekać około 30 minut. Ok 4.45 nad ranem (trzeba dodać 1 godzinę do przodu) byłam już w pokoju i układałam się do krótkiego snu...