Ojej, to już dzisiaj... Z tego wrażenia obudziłam się o 6, czyli jakieś 20 minut przed budzikiem w normalne dni robocze i o dziwo nie miałam najmniejszego problemu, żeby wstać. W końcu chodziło o lepsze miejscówki podczas lotu ze Stambułu do Jakarty, a to mogłam zrobić dopiero o 6 rano. Udało się. Wybierając je, kierowałam się chyba wszystkimi możliwymi kryteriami. Największe szanse przeżycia w sytuacji zagrożenia mają rzędy do 15, wiec jest 14. Stosunkowo blisko wyjścia ewakuacyjnego oraz z brzegu, żeby Łukasz miał miejsce na nogi, lub żebym ja nie musiała przeciskać się przez 4 osoby chodząc do toalety co pół godziny.
Potem to już wyćwiczona logistyka przedwyjazdowa. Prysznic, śniadanie, dopakowanie, śmieci, klucze do sąsiadów (wraz z pozostałymi jogurtami, które normalnie by się zepsuły do naszego powrotu)... I jedziemy na lotnisko, po drodze odstawiając samochód do Allianz, a tam przechodzimy dość sprawnie przez kontrolę bezpieczeństwa. Szybkie alkoholowe zakupy na strefie, wszak jedziemy do kraju w głównej mierze muzułmańskiego, więc nie chcemy przechodzić tego straszliwego pragnienia, jakie dopadło nas na Perentian Islands w Malezji... Inna sprawa, że nie mam pewności, iż ten 1 litr starczy nam na jakoś specjalnie długo. Dlatego, co by nie napoczynać zapasów, korzystamy jeszcze z Voyage Cafe racząc się szklaneczką Jacka D., któremu w przypływie uczuć wyznałam dziś miłość.
Ok 15 siedzimy już w samolocie, by 20 minut później oficjalnie rozpocząć naszą podróż do kraju, uznawanego za najbardziej egzotyczny i zróżnicowany kawałek Azji, od którego nie odstraszają ataki terrorystyczne, codzienne trzęsienia ziemi (ostatnie było raptem wczoraj), częste wybuchy wulkanów i fale tsunami w konsekwencji.
Turkish Airlines nas bardzo zaskoczyło. Wbrew opinii moich kolegów robiących sobie podśmiechujki z mojego strachu przed lataniem, jest to bardzo nowoczesna flota samolotowa, z bardzo dobrą obsługą, jedzeniem, spokojnie zasługująca na miano najlepszej europejskiej linii lotniczej.
Lot był bardzo spokojny i upłynął mi pod znakiem "swing when you're singing", albo odwrotnie, Robbiego Williamsa. Przylecieliśmy nieco spóźnieni, nasze miejsce parkingowe było zajęte, więc czekaliśmy trochę na poboczu. Przy tej okazji okazało się, że naprawdę nie trzeba zamykać całego lotniska jeśli remontuje się kawałek pasa startowego, a my minęliśmy roboty budowlane na odległość karty kredytowej ... Autobusem dowieziono nas na lotnisko do punktu szumnie nazwanego "international transfer"... Kijów przy tym to zaawansowane technologicznie lotnisko. To nie może być prawda... 5 godzin czekania na lot do Jakarty tutaj? Ale od czego jest ciekawość świata. Niedziałającymi schodami ruchomymi w górę, ukrytymi między toaletą a miejscem modłów do Allaha, wychodzimy do cywilizacji. Uff. Odnajdujemy mój ulubiony koncept kawiarniany i zaszywamy się na te kilka godzin, wcześniej rejestrując asortyment sklepów w strefie bezcłowej.