Pożegnawszy się z właścicielami domu, którzy odebrali od nas klucze o 9.30, wyjechaliśmy w drogę powrotną. Ta, z dwoma dużymi pit-stopami na granicy węgiersko-słowackiej oraz już w Polsce za granicą, zajęła nam 11 godzin. Najgorszy był przejazd przez Czechy, gdzie nie tylko czas przejazdu spowalniały roboty drogowe, to jeszcze jakieś 20 minut straciliśmy w giga korku w Vyskovie, gdzie na jedynym pasie autostrady (drugi zajęty przez prace drogowe), komuś zabrakło benzyny ...
Nasz pobyt oceniamy bardzo dobrze. Pogodowo, pomimo pierwszych dwóch słabszych dni, mieliśmy dość słońca, by się spalić i narazić na udar słoneczny (Mama). Nie było zwiedzania zamków i ogrodów, ale były atrakcje w postaci parku linowego, który dał się we znaki wszystkim, którzy założyli kaski na głowę. Woda była obiektywnie chłodniejsza, ale też przyjechaliśmy miesiąc wcześniej niż rok temu, i mimo swojej płytkości, jezioro nie zdążyło się jeszcze aż tak nagrzać. Nie było dzikich tłumów, infrastruktura restauracyjna bardzo dobra, kukurydza, gofry, langos i piwo też się znalazły. I do tego spędziliśmy czas w gronie najbliższych, chwila na zatrzymanie się i uświadomienie sobie jak ważne są to momenty ... No i naładowaliśmy baterie! Oby starczyło do przyszłych wakacji :)