Pierwsza połowa dnia to zajęcia w podgrupach. Łukasz z Piterem wyjechali rowerami o 7 rano na 80km pętelkę wokół Balatonu (Zamardi - Siofok - Balatonfured - Tihany - Zamardi) i po 5 godzinach wrócili delikatnie zmęczeni. Mama i ja ok. 7 rano również wyjechałyśmy na 17 km przejażdżkę do Siofoku i z powrotem. Wypożyczone rowery pozostawiały wiele do życzenia, ciągle coś w nich stukało i pukało, ale na szczęście dowiozły nas na miejsce. Natalia i Lenka pozostawały w objęciach Morfeusza do czasu naszego przyjazdu, a Rafałek od 7.30 pilnował, by Marcelek nie spadł z łóżka przewracając się na drugi bok.
Po śniadaniu poszliśmy raz jeszcze do parku linowego. Babcia zafundowała bowiem swoim wnukom plastikowe kule, w których było jak w saunie oraz wszystkim przejażdżkę ciuchcią. Umówmy się, największą frajdę miała Lenka, potem Marcyś, a potem chyba już nikt.
Do domu wróciliśmy jednocześnie z rowerzystami. Zjedliśmy obiad domowej roboty. Natalia własnoręcznie pokroiła paprykę i dodała ją do sosu, a ja własnoręcznie ugotowałam makaron i dodałam do niego sos, i tak wspólnymi siłami przygotowałyśmy drugi obiad podczas tego pobytu. Panowie wciągali kluchy aż miło, uzupełniając proteiny i węglowodany.
Po obiedzie poszliśmy ostatni raz na plażę, choć nie wszyscy w jednym czasie. My wspólnie z Mamą pojechaliśmy do pobliskiej winiarni w Balatonlelle (Ikon), by uzupełnić zapasy białego rieslinga. Następnie dołączyliśmy do plażowiczów, którzy już szaleli w wodzie. dzisiaj woda była jak zupa, taka jaką ją zapamiętaliśmy z poprzedniego roku. Nawet Marcyś już na lajcie wchodził do tej 'zimnej' wody! Niestety, w trakcie tego popołudnia wydarzyły się dwie przykre rzeczy. Pierwsza to taka, że Małgonia z Lenką na rękach poślizgnęła się na pomoście, wywinęła orła i byle uratować dziecko, zbiła sobie lewą stopę. Podejrzewając nawet złamanie kości małego palca, rzuciłam soczyście mięsem klnąc na czym świat stoi, mając nadzieję, że przekleństwa uśmierzą piekielny ból stopy. Jakież było moje zdumienie, gdy stojący obok mężczyzna z uśmiechem na ustach stwierdził "jak pięknie się Pani wyraża przy dziecku"... Ech, nigdy nie wiadomo, gdzie są nasi rodacy, których w Zamardi nie spotkaliśmy zbyt wielu, tzn., można by ich policzyć na palcach jednej ręki.
Następnie, weszłam do wody, by schłodzić puchnącą stopę. Oczywiście zabezpieczyłam wszystkie wartościowe rzeczy w kajakowej 'nieprzemakalnej' torbie. A przynajmniej tak mi się wydawało. Woda się dostała do środka i iPhone 5s Łukasza przestał istnieć. Łukasz miał jeszcze nadzieję, ja po doświadczeniach Joasi A., już nie ... Naturalnie można sobie wyobrazić jak szczęśliwy był Łukasz i jak ciepłe spojrzenia rzucał pod moim adresem ... Prawdopodobnie w myślach rzucał tym samym mięsem, który ja jakąś chwilę temu...
Zebraliśmy się około 18 na kolację i pakowanie. Przy szklaneczce herbacianego napoju zrobiłyśmy sobie z babami jeszcze kosmetykę paznokci, podczas gdy chłopcy przez godzinę rozplątywali węzły gordyjskie, tak skrupulatnie zaplatane przez Rafałka i Marcysia przez ostatnie dni. Wieczór mijał przyjemnie i szybko i tylko rozsądek podpowiadał, że przed jutrzejszym powrotem, czas iść spać ...