Dziś ostatni dzień naszego krótkiego relaksu na Peloponezie, ale to nie znaczy, że odliczamy już do samolotu. Lot dopiero o 18, więc na spokojnie możemy zwiedzić pozostałe na mapie naszego zwiedzania punkty.
Zaczynamy od Łuku Hadriana. Ten miał dzielić Ateny na starożytne i te "rzymskie", co zresztą symbolizowały napisy. Od strony Świątyni Zeusa widniało "tu są Ateny Tezeusza", podczas gdy po drugiej, "tu są Ateny Hadriana. Nie Tezeusza" Auć ...
Sama świątynia to pozostałości zaledwie 16 kolumn, w tym 15 stojących, ze 104, które składały się na świątynię. Niemniej jednak oczyma wyobraźni można zobaczyć ten monumentalny obiekt, w którym cześć oddawano szefowi wszystkich bogów olimpijskich.
Następnie przemieściliśmy się kilkaset kroków dalej na Olimpijski Stadion Panateńskim (nie mylić ze stadionem Panathinaikosu, mijanego dwukrotnie podczas meczu). To na nim rozpoczęto nowożytne igrzyska olimpijskie i na nim rozgrywano niektóre dyscypliny sportowe podczas Igrzysk w Atenach w 2004 roku. Odrestaurowany przez lokalnego bogacza, jest zadbany i dalej wykorzystywany, w przeciwieństwie do innych olimpijskich obiektów, które zaniedbane straszą pustkami. Mijaliśmy je szukając plaży i nie był to najprzyjemniejszy widok.
Łukasz zrobił rundkę 400 m i z odciskiem plecaka na plecach, zrobionym z potu, stanął na najwyższym miejscu podium.
Kolejnym i ostatnim punktem programu była Agora Grecka w pobliżu Monastiraki, gdzie górowała nad wszystkimi pięknie zachowana z czasów starożytnych (V w. n.e.) świątynia boga Hefajstosa. Historia tego boga jest nieciekawa. Zrzucony z Olimpu przez własnych braci i siostry za bycie kulawym i niedostatecznie pięknym, dostał wprawdzie za żoną najpiękniejszą z bogiń, Afrodytę, ale ta go zdradziła z Marsem. Do dziś bóg wulkanów mści się na wszystkich, wywołując trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów.
Po tej krótkiej lekcji historii starożytnej wróciliśmy do knajpy na pożegnalny lunch. Ostatnie zakupy na placu i wracamy po bagaże do hotelowej kanciapy. Taksówką około 15 odjeżdżamy w kierunku lotniska, by o czasie odlecieć w kierunku zimnej Warszawy.
Mówię za siebie, choć moją opinię przynajmniej w części podzielają wszyscy. Ateny urzekają. Nie tylko temperaturą, która dla mnie była optymalna, podczas gdy dla pozostałych było gorąco, bardzo gorąco lub zdecydowanie za gorąco. Starożytnością, o którą potyka się człowiek na każdym kroku. Ludźmi, którzy są uśmiechnięci i bardzo życzliwi, zwłaszcza że Polaków zdają się lubić i każdy z naszych rozmówców miał coś wspólnego z Polską (matkę, żonę, kochankę, przyjaciółkę kolegi...). Jedzeniem, które obok włoskiego, mogę jeść codziennie (nie dotyczy owoców morza i ... oliwek). Winem, które choć wytrawne, smakuje wybornie. I wreszcie klimatem, który sprawia, że każdy poczuje się tu dobrze. Niepokoi jedynie beztroskie podejście do bezpieczeństwa na lotnisku, gdzie pierwsza i ostatnia kontrola bagaży miała miejsce dopiero przed wejściem na gate, a po strefie bezcłowej można chodzić ze wszystkim, pod warunkiem, że ma się boarding pass... Wierzę jednak, że wierzą co robią, a my chyba jesteśmy już trochę przewrażliwieni...
Wiem, że Ateny nie powiedziały nam ostatniego słowa i ja im zdecydowanie również nie ...