Dziś budzik nie był mi potrzebny! Mimo zmęczenia i zaburzeń dnia z nocą, organizm sam obudził się o 9 polskiego czasu. Szybki prysznic i słabiutkie śniadanko w towarzystwie czwórki Kanadyjczyków i o 9 ruszamy w trasę. Idea tego mini kampera była fajna, ale sam samochód jest równie słaby co śniadanko. Do mazdy 6 to mu sporo brakuje. Ale nie wybrzydzam. Najważniejsze, by bezpiecznie nas wiózł z miejsca na miejsce.
Pierwszym punktem programu był Park Þingvellir, położony kilkadziesiąt kilometrów od Reykjaviku, a ważny dla Islandczyków, albowiem w 930 roku zebrał się tu po raz pierwszy islandzki parlament, obradujący w tym samym miejscu aż do końca XVIII wieku. Co ważniejsze dla mnie, obszar ten znajduje się na przecięciu dwóch płyt tektonicznych, euroazjatyckiej i północnoamerykańską. Nic dziwnego, że obserwuje się tutaj wzmożoną aktywność sejsmiczną i wulkaniczną, a samym wąwozem Almannagja miałyśmy okazję się przespacerować.
Zakupiwszy dwa wrpay chicken tikka masala ruszyłyśmy dalej, w kierunku Geysir. Tam czekały na nas gejzery z wrzącą wodą, z których jeden jedyny Strokkur wyrzucał słup wody na wysokość ok. 30 m. W przeciwieństwie do Lanzarote, stanęłam po właściwej stronie, w związku z czym nie dostałam w twarz strumieniem ciepłej wody. Struktury ziemne wokół gorących źródeł mieniły się kolorami tęczy.
Następnie dojechałyśmy do Gullfoss - złotego wodospadu, który na długo odebrał nam mowę. Niagara (przynajmniej ta od strony USA), przy tym wysiada. Majestat, siła, energia - nic dziwnego, że w planach jest wykorzystanie energii wytwarzanej przez naturę, która zagwarantuje elektryczność i ciepło południu wyspy. Woda niesiona przez Białą Rzekę spada z dwóch nierównych progów skalnych o wysokości ok. 30 m. Miałyśmy szczęście zobaczyć w wodnej kipieli tęczę ..
W tle wodospadu tymczasem mienił się lodowiec Langjokoll, drugi co do wielkości lodowiec Islandii, nad którym unosiły się już złowieszcze burzowe chmury. Dlatego też po pstryknięciu paru fotek, postanowiłyśmy się stamtąd zawinąć i ruszyłyśmy w kierunku Kerid.
To wulkaniczny krater wypełniony szmaragdowym jeziorem o głębokości 55m, co do którego naukowcy mają jednak wątpliwości czy był czynnym wulkanem, czy jedynie posiadał jedną komorę magmową. Niezależnie od naukowych sporów, góra, krater i jezioro prezentowały się majestatycznie ale i złowrogo. Szmaragd jeziora, w którym nie widać było znaku życia, mógł być jednak bardzo mylny biorąc pod uwagę skład chemiczny wody (kwas siarkowy?). Spacer był jednak bardzo przyjemny, mimo urywającego głowę wiatru.
To ostatni punkt dzisiejszej wycieczki. Teraz już czas na camping, kolację z liofilizowanego jedzenia - szef kuchni zapodał penne z bolognese i schab z ziemniaczkami, i zasłużone campari :)