Wczorajszy wieczór spędziłyśmy w mroźnej atmosferze Hveragverdi, której temperaturę dodatkowo obniżyłyśmy zimnym piwem o 2,5% zawartości alkoholu. Dodatkowo, rozmawiałyśmy ponad godzinę z Polką, która mieszka w Islandii od 19 lat i nie zamieniłaby tego życia na żadne inne. Dziś szczęśliwa matka dwójki dzieci i żona Islandczyka, pracownica urzędu miasta w Keflaviku, przyjechała tu niemal 20 lat temu bez języka, dzieląc klitkę z trzema innymi dziewczynami i pracując w fabryce ryb. Do dziś jest pod wrażeniem gościnności Islandczyków, oraz tego, że chce im się wychodzić naprzeciw potrzebom innych ludzi.
Ale to było wczoraj, a dzisiaj przed nami ostatni dzień. Zjadłyśmy ostatnie śniadanie w Islandii, zapakowałyśmy furę i ruszyłyśmy w kierunku Reykjaviku w strugach deszczu. Gdybyśmy dziś szły do gorącej rzeki, nie miałybyśmy już takich widoków jak we wtorek. Wszystko spowite gęstą mgłą. Dlatego dobrze się stało, że dziś jesteśmy w aucie. Oby tylko Reykjavik był bardziej gościnny pogodowo :)
54 km dalej i wjechałyśmy do stolicy tego niezwykłego kraju. Jak na zasłyszane jeszcze w Polsce opinie o mieście typu 'dziura zabita dechami', 'wioska', miasto zrobiło wrażenie dość rozległego. Jednak te 65% z 350 tysięcznej populacji musi gdzieś mieszkać.
Naszą destynacją była wypożyczalnia samochodów, ale na szczęście zabłądziłyśmy wpisując w nawigację adres firmy, nie adres miejsca. Na szczęście, albowiem dzięki temu znalazłyśmy dworzec autobusowy, gdzie w depozycie zostawiłyśmy duże bagaże i kupiłyśmy bilet na autobus (Flybus) na lotnisko. Dopiero potem dojechałyśmy do miejsca zwrotu mini kamperów. Oddałyśmy furę bez problemu, wypiłyśmy ciepłą herbatę, pogawędziłyśmy miło z właścicielką, która następnie odwiozła nas do centrum ...
Dalej ruszyłyśmy na wzgórze, gdzie od kościoła Halligrimskrkja wiedzie turystyczny szlak ku portowi. Szwendałyśmy się więc bez celu, mijając czyste uliczki Reykjaviku, Salę Koncertową Harpa, budynki Parlamentu, Urząd Miasta. Architektura miasta jest typowa dla tej skandynawskiej. Niska, kolorowa, ale surowa. A między nimi wyrastają pojedyncze futurystyczne budowle łączące w sobie szkło, beton i stal.
Zjadłyśmy lunch we włoskiej knajpie i popiłyśmy ciepłą herbatą, przeczekując tymczasowe oberwanie chmury. Na koniec zwiedziłyśmy od środka kościół Hallgrimskrkja, który urzekł nas swoją prostotą. Nie trzeba złota i przepychów, by ludzie dobrze czuli się w domu boga.
Teraz czekamy już na lotnisku, więc czas na podsumowanie. 7 dni to zdecydowanie za mało, by przejechać całą Islandię, nawet jeśli zakładałoby się zwiedzanie tylko głównych punktów i to po łebkach. Nie wiem, czy 21 będzie dobrze... Ale 7 dni to wystarczająco dużo, by się w niej zakochać bez końca.
Niezwykłość natury, która z jednej strony nawołuje do jej podziwiania, ale niekiedy pogrozi paluszkiem ... Księżycowe krajobrazy wzdłuż trasy nr 1 i bezmiar czarnego pustkowia wokół Hekla. A jednocześnie łubinowe wzgórza, których fiolet pięknie mieni się w słońcu, które co i rusz przebija się między deszczowymi chmurami. A jezioro Jokulsarlon ... w zasadzie pozostawiam bez komentarza, bo brakuje mi słów.
Pogoda bardzo kapryśna, a jedynym stałym elementem jest wiatr. Zmienia się tylko jego natężenie i temperatura, którą z sobą niesie. Jeśli jednak jest się dobrze przygotowanym sprzętowo, to w zasadzie nie powinno to aż tak utrudnić zwiedzania.
Mini kamper oraz kempingi są bardzo dobrym rozwiązaniem. Namiot też się sprawdzi, choć odległość śpiwora od podłoża wpływa zapewne na indywidualną ciepłotę ciała. Kempingi są zróżnicowane pod względem czystości i infrastruktury. Najgorzej sprawdził się ten w Skogar (pod wodospadem Skogafoss), albowiem był współdzielony z miejscem turystycznym. Najlepszy był ten w Hvergverdi. Pomijam dostępność wifi (jedyne takie miejsce, w którym byłyśmy), ale wszystko było w nim przemyślane (zadaszona kuchnia, darmowe prysznice, stoliki przed miejscami do zaparkowania czy rozbicia namiotu). Natomiast ten w Leirubakki miał najcieplejszą łazienkę, co miało znaczenie w sytuacji gdy pada, wieje i wilki za oknem. O basenie z gorącą wodą nie wspomnę. Pokoje hotelowe natomiast trzeba rezerwować z wyprzedzeniem, bo albo się będzie długo szukało (jak my w Vik jeszcze nie w szczycie sezonu) albo trzeba się będzie liczyć z cenami rzędu 30 tysięcy koron (jak my w Vik nie w szczycie sezonu).
Islandia jest bardzo czystym krajem, choć zgodnie uznałyśmy, że brakuje koszy na śmieci. Za to widziałyśmy ekipy sprzątające pasy przydrożne. Jest też doskonale oznakowana. Nie ma szans się zgubić, nawet bez mapy. A bez wcześniejszego zaplanowania punktów do zwiedzania, też da się radę. Miejsca widokowe i warte odwiedzenia są oznaczone na czerwono.
I pierwszy raz w życiu widziałam tyle koni ... leżących na trawie :)
Jednym słowem, chciałabym tu wrócić!