Jak dobrze, że ten dzień się skończył … Jak dobrze, że mamy gdzie spać…
Ale od początku! Wakacje zaczęliśmy ok. 17.30, kiedy to wszyscy spotkaliśmy się na lotnisku. Odprawa, zakupy, Chicken Burger, ciasto czekoladowe i … godzinę później niż według rozkładu startujemy do Glasgow. Lot przebiegł spokojnie, jeśli nie liczyć fiziu miziu Rafała. Na szczęście gra „cisza na morzu…” wyciszyła go nieco :) Lądujemy o 22.10. Glasgow przywitało nas słońcem, 20 stopniami i morzem … zieleni :)
Odstaliśmy swoje w kolejce do imigracji - tu pierwszy tip, żeby brać paszporty, nie dowody osobiste, albowiem paszporty mają swoje bramki, przez które się po prostu wychodzi … a potem sprint do wypożyczalni. trafiliśmy na mega miłego gościa, którego urzekła nasza historia o 12 letnich marzeniach przyjazdu do Szkocji, że zamiast Hyundaia i30 dostaliśmy Nissana Qashqai. A potem chwila prawdy, jak nam pójdzie ta jazda po lewej stronie …
Prawdziwy stres przyszedł jednak, gdy w hotelu, gdzie mieliśmy rezerwację, okazało się, że pokój na nas nie czeka. Po krótkiej i nieuczciwej walce, gdzie argumentem było „nie mamy Pana płaszcza i co Pan nam zrobi”, po groźbie usunięcia siłą z hotelu, postanowiliśmy jednak poszukać innego noclegu. Timing znakomity, bo to już północ, ale od czego są mobilne aplikacje i internet. Ibis Budget w Glasgow Quai sprawdził się znakomicie, nawet jeśli trochę błądziliśmy by się do niego dostać. O 1 w nocy padamy zmęczeni. Nie straszne nam hałasy ulicy …