Dzisiaj kończymy naszą krótką acz intensywną przygodę z Indiami.
O 06.30 wyjeżdżamy na lotnisko. Tam dość sprawnie przechodzimy przez wszystkie kontrole bezpieczeństwa, mając zapas czasu na śniadanie oraz ostatnie zakupy. Lot spokojny, w części przespany, w części filmowy. Jedyny niepokój wbudzały momenty wymiany paczki Haribo pomiędzy Łukaszem i Marcinem, którzy wiedząc o moich próbach wyjścia z żelkowego nałogu, testowali z upodobaniem moją słabą silną wolę. Nie uległam :) O 15.00 lądujemy w Helsinkach. Tam też wszystko idzie dość sprawnie, więc znów mamy czas na mały posiłek. O 17.40 odlatujemy w kierunku Warszawy, gdzie niemal o czasie dolatujemy, odbieramy bagaże i pożegnawszy się ze wszystkimi, odjeżdżamy, każdy w swoją stronę ...
Mnie Indie nie przeraziły. Nie jest tam bardziej brudno niż gdziekolwiek indziej w Azji, gdzie do tej pory byliśmy. Nie jest zasadniczo głośniej. Żebrzący to głównie dzieci, ale one się zadolową czymkolwiek (smycz, długopis, czekolada), więc nie było to coś wykraczającego poza znane nam azjatyckie standardy. Jest sporo wojskowych z długą bronią na ulicach, co świadczy, że w tym dużym kraju jest bardzo wiele napięć społecznych. Zresztą, przy tak dużym zróżnicowaniu i bolesnej historii, nie da się tego uniknąć. Ludzie są uśmiechnięci, chętni do kontaktów (oczywiście czasem za bardzo i po milionowym selfie ma się raczej ochotę na kompletne wyalienowanie się), jakoś radzą sobie z angielskim. To wszystko spowodowało, że myślę o Indiach w kategorii „nie taki diabeł straszny”.
Ale... szokiem jest dla mnie masa ludzi. Ulice wręcz płyną rzeką ludzkich ciał. Zdecydowanie masa krytyczna została przekroczona i ciężko jest tym dzisiaj zarządzić. Rozłam pomiędzy bogatymi a biedynami systematycznie się powiększa. Ponadto, nie zaryzykowałabym wyjazdu tam jako samotna kobieta. Wprawdzie Kasia mówiła, że można to robić planując umiejętnie przemieszczanie się po Indiach i niewłóczenie się po nogach, to jednak czuję, że ta granica pomiędzy życzliwością i otwartością a agresywnością, która może prowadzić do co najmniej kłopotliwych sytuacji, jest bardzo cienka. Zwłaszcza u młodych Hindusów. Odmów selfie jednemu będącemu pod wpływem mleka z marihuaną, a kłopoty murowane.
Dlatego cieszę się, że zdecydowaliśmy się na odwiedzenie Indii w tej właśnie formule FotoWypraw z Dobasem. Kasia Mazurkiewicz okazała się fantyastyczną przewodniczką, emocje związane z uczestnictwem w święcie Holi pozostaną w nas na zawsze, mieliśmy do dyspozycji niemal 24/7 całą fotograficzną wiedzę Marcina, ale przede wszystkim fajną ekipę. Co dalej, zależy tylko od nas, ale cokolwiek by się nie wydarzyło, cudownie było poprzebywać kilka dni w gronie pozytywnych ludzi o szerokich horyzontach. To dla mnie największa wartość płynąca z tej podróży. Nawet jeśli dziś, 12 godzin później, Łukasz zmaga się z biegunką i temperaturą, a ja walczę z postępującym przeziębieniem.
Polecamy serdecznie FotoWyprawy.com.pl oraz Terra.waw.pl