Geoblog.pl    fibaki    Podróże    2018 - Wielkanoc u Królowej Beskidów    Podejście numer dwa
Zwiń mapę
2018
01
kwi

Podejście numer dwa

 
Polska
Polska, Zawoja
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Królowa była dziś łaskawa. Ale od początku. Na śniadanie wielkanocne podano herbatę z termosa, kabanosy, chleb, zamówione wcześniej jajka na twardo i kawałek sałatki, jako gest od właścicieli. Smakowało bardzo dobrze, a myśl, o tym co nas czeka, wzmagała apetyt.

Warunki pogodowe miały być dziś łaskawsze pod względem wiatru, który uniemożliwił wczorajsze podejście. W zamian za słabszy wiatr dostaliśmy jednak śnieg, minusowe temperatury i mgłę. Pierwszy odcinek trasy do Przełęczy Brona poszedł nam znakomicie. Mieliśmy tylko dwa przystanki, Rafałkowi nie opadały galoty, znaliśmy trasę i już trochę przyzwyczailiśmy organizm do wysiłku. Mnie dokuczała tylko lewa pięta, coraz bardziej obcierana przy stromych podejściach, ale na samej przełęczy pozbyłam się tego problemu. Nie ma to jak wystawić gołą stopę na mróz, wcześniej pozbywając się raków, stuptutów, skarpetek, które po chwili z powrotem trzeba było zakładać.

Kolejny przystanek to koniec lasu na podejściu do Lodowej Przełęczy, gdzie dociepliliśmy się znów tym co mieliśmy. Komfort podejścia w wietrze był dużo inny. To efekt wczorajszych doświadczeń. Na Przełęczy wiało, ale w porównaniu do wczoraj, był to zaledwie lekki zefirek. Nasza nadzieja na zdobycie Babiej Góry drastycznie wzrosła. Jedyne co mnie niepokoiło to zagęszczająca się mgła. Ledwo można było dostrzec oznaczenia szlaków, przy założeniu, że gogle są na czole, a nie oczach. Przez gogle było widać dosłownie nic, pomijając fakt, że skraplająca się para natychmiast zamarzała. A więc moje gogle miały być tego dnia wyłącznie elementem ozdobnym. Ktoś z naszej trójki musiał coś widzieć.

Dochodzimy do miejsca, z którego wczoraj zawróciliśmy. Ten odcinek trasy również poszedł nam doskonale. Rafałek miał dzień konia i bardzo dzielnie szedł pod górę. Tego dnia nie widzieliśmy innych dzieci na szlaku, ani pod górę, ani w dół. Domyślam się, że inni rodzice / opiekunowie nie postradali tak zmysłów jak my :)
Teraz ostatnie podejście. Nie było stromo czy długo, za to wiało. A wydawało mi się, że wczorajszy wiatr był mega silny… Północno-zachodni i odpychający od przepaści, częściej wiał w plecy, choć przy finalnym podejściu najczęściej w lewy bok. Dobre ułożenie kaptura i można było kontynuować podejście bez gogli bez większego problemu. Większym wyzwaniem było znajdowanie drogi. Odległości pomiędzy oznaczeniami szlaku są wystarczające przy słońcu, ale nie przy wichurze, która nawiewa śnieg i w ekspresowym tempie zasypuje ślady poprzedników. Podchodząc do góry obawiałam się możliwości pogubienia się w drodze powrotnej.

Jednak szliśmy dalej. Natężenie wiatru wzmagało się z każdym krokiem w górę. Komunikacja dźwiękowa nie miała sensu. W końcu zobaczyłam szczyt. Krzyknęłam do chłopaków, że szczyt tuż tuż. Będąc pewną, że przynajmniej zobaczyli moją eksplozję radości, pomaszerowałam w górę próbując znaleźć miejsce, w którym wiatr będzie choć odrobinę mniej dokuczliwy. Czekam chwilę, a chłopaków nie ma. Przecież byli tuż za mną. Co się stało?! Cofam się do miejsca, w którym widziałam ich po raz ostatni i widzę, że nie ruszyli się o krok. Okazało się, że kompletnie mnie nie widzieli, Rafał nie wiedząc gdzie szczyt, chciał wracać, a Łukasz nie wiedział co robić. Zobaczył moją sylwetkę i zrozumiał, że szczyt jest tuż tuż. Zmotywował Rafałka, ja podałam mu kijek, i tak wszyscy cieszyliśmy się ze zdobycia tego trudnego szczytu. Kawał cholery z tej Babiej. Była łaskawa wpuszczając nas na wierzchołek, ale sprawiła, że audiencja u niej nie potrwała długo. Sił i samozaparcia starczyło na małe selfie i związanie się liną. Uznaliśmy, że ryzyko zgubienia się w tej zamieci jest większe niż zaplątanie się w linie.

Zaczęliśmy schodzenie. Początkowo próbowaliśmy trzymać się śladów, ale szybko zorientowaliśmy się, że idziemy bardziej ku Słowacji niż Markowym Szczawinom. Korekta na trasie dzięki jeszcze działającemu iPhone Łukasza i znajdujemy słupek. Każde odnalezione oznaczenie szlaku dodawało nam otuchy. W końcu znaleźliśmy się w miejscu już dobrze nam znanym i ryzyko biwakowania na śnieżnej polanie, która z każdej strony wyglądała dokładnie tak samo, było minimalne.

Szybko zostawiliśmy za sobą Lodową Przełęcz, na której wichura szybko zmieniła perspektywę. Nie było lodowej ścieżki i kamieni, tylko jedna wielka płachta śniegu. Intuicyjnie trzymaliśmy się prawej strony, by nie wejść na żółty szlak, który by nas znów zwiódł na słowacką stronę, ale prawa strona w którymś momencie kończyła się urwiskiem. Szybko zrozumiałam słowa Łukasza „Gosia zejdź na lewo”… Dalej droga była już dobrze nam znana, ale i tak nieco zboczyliśmy ze szlaku wchodząc w las prowadzący do Przełęczy Brona. Idąc w kopnym śniegu szybko jednak zorientowaliśmy się, że znów musimy dokonać korekty trasy. Udało mi się dostrzec charakterystyczny punkt, który ominęłam na podejściu i chwilę potem odnajdujemy kolejny słupek. Będąc już na właściwym szlaku dość sprawnie dochodzimy do Przełęczy Brona. Tam jeszcze asekurujemy Młodego na linie przy schodzeniu przez mini komin. Reszta jest spacerkiem. Łukasz co chwila powtarza, że jest bardzo z nas wszystkich dumny, że warunki nie były łatwe. My sami, choć milcząco, czujemy to samo. Całe nasze ubranie jest oszronione i zlodowaciałe. Łyk herbaty na ostatniej prostej i docieramy do schroniska.

Zdejmujemy mokre ubrania, organizujemy sprzęt i schodzimy na dół zjeść obiad. Chłopcy decydują się na naleśniki z wkładką truskawkowo-bananową, ja potrzebuję mięsa. Schabowy wraca zatem do mojego menu. Gorąca herbata z sokiem oraz piwo tytułem uzupełnienia płynów. Jesteśmy szczęśliwi i cały czas pod wrażeniem skali trudności dzisiejszego podejścia. To mój nowy Everest!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
genek
genek - 2018-04-01 22:18
brawo!!
 
My
My - 2018-04-04 17:28
Jestem z Was bardzo dumna, a najbardziej z Rafałka. Buziaki
 
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018