Pobudka o 6 rano. Tak jakby sie na tej łódce gdziekolwiek się komukolwiek spieszyło. Śniadanie prowizorka. Ok dla mnie, ale spróbujcie nakarmic 95 kilowego mężczyznę 1 jajkiem i tostem z dżemem pomaranczowym. Łukasz blagalnie patrzył na mojego tosta dopóki obsługa nie zlitowała się nad nami dorzucając kolejne tosty, choć już bez dodatkowego wyposażenia w postaci masła czy dżemu. Ale dalismy radę, zwłaszcza że 3 godziny później był już lunch. W międzyczasie pływaliśmy naszą łódką o wdzięcznej i nic nie mówiącej nazwie Minh Chao wokół wysepek skalnych Zatoki Ha Long. Pogoda już nie taka jak wczoraj, ale wciąż bez deszczu. Tylko pochmurno i misty-cznie. Zwiedziliśmy też pływającą wioske rybacką. Mnóstwo tam psów i kotów. Każdemu nasuwało się pytanie gdzie te zwierzęta się załatwiają... Zauważliśmy, że popularny jest zawód zbieracza śmieci z morza. Biorąc pod uwage, że Ha Long pretenduje do nowoczesnych 7 cudów świata (razem z Pojezierzem Mazurskim - mam nadzieje, że Mazury się nie obrażą, ale trochę im daleko do tego klimatu), fajnie, że ktoś dba o porządek, bo to nie jest tutaj zbyt powszechne. Ludzie robią wszystko na ulicy - żyją w otoczeniu swoich odchodów i śmieci, które wygenerują. o 12 dobilismy do brzegu. Niesłusznie więc wycieczka nosiła nazwę 2days 1 night in Ha Long. Powinna nazywac się 24 hours in Ha Long. Reszta to transfery i czekanie na przewodnika. Ale i tak było warto. ok 13 ruszylismy na zorganizowany lunch busem, który miał nas zawieźć do Hanoi. Wyruszylibyśmy wczesniej, ale jakieś turystki (niestety z Polski) zrobiły aferę niewiadomo o co. Ja rozumiałam co mówia, ale nie rozumiałam o co im chodzi. Ktos, kto nie mówił po polsku musiał być jeszcze bardziej skonfundowany. W dużym skrócie - rozkładane siedzenie w busie nie zasługiwało na te szlachetną polską dupę. Smutne ;-( Po bonusowym lunchu, o którym nie było mowy w programie, wyruszyliśmy w droge powrotną do Hanoi. Można ją określić - najdelikatniej jak si da - przerażająca. Tylne siedzenia maja to do siebie, że odczuwa się wszystko podwójnie i widzi się więcej, bo siędzi sie wyżej. Nie dość więc, że skakaliśmy do góry na każdej nierówności (droga do Kampinosu to nic), to jeszcze widzieliśmy proces wyprzedzania. bus wyprzedza skuter, który wyprzedza skuter, który wyprzedza skuter i tak do granic drogi w obu kierunkach. Nie sposób było się zdrzemnąć. Dojechaliśmy do Hanoi po prawie 4 godzinach. Szybki transfer do hotelu, w którym zostały nasze bagaze - musimy sprawdzic, czy nikt nie wszył nam jakiejś dodatkowej zawartości. Dziś wyruszamy do Sapa. Spędzimy tam 3 dni i 4 noce, z czego 2 w pociągu. Miasteczko na granicy z Chinami. Nie sądze, by był tam internet, więc nastepna relacja dopiero za kilka dni ;-)