Wczorajszy dzień skończył się źle dla Łukasza. Masażystka podniosła mu ciśnienie ... w oku, co spowodowało ból głowy, a szklaneczka rumu zamiast pomóc tylko go spotęgowała. Dla mnie z kolei dzisiejszy dzień zaczął się źle, najpierw ból brzucha, potem śniadanie, które musiałam sobie zorganizować sama, albowie wrzatek z makaronem mi nie bardzo pasował, a potem afera z herbatą. Zakwaterowanie i wyżywienie były zdecydowanie najsłabszym elementem tego wypadu. O 9 ruszylismy w droge nad wodospad Cat Cat. Piękne słońce potęgowało przepiękne widoki. Mijaliśmy po drodze liczne wioski z wyrobami artystycznymi i całym asortymentem uprzednio juz prezentowanym prze kobiety z Lao Chai i Tavan. Ale to dopiero dzisiaj kolekcja kartek Taty wzbogaciła sie o kolejne 10 z okolic Sapa. Wodospad ... hmmm.... pod względem skali nie jest to Niagara, ale łacznie z okolicą robił wrażenie. Chwila odpoczynku i ruszamy w droge powrotną. Po wczorajszym i przedwczorajszym to był zaledwie trening. No może dla Łukasza, Moni i Mariana.
Ja dziś czuję się jak zbity pies, dlatego wróciłam do Sapa motocyklem z kierowcą. Ten to dopiero podniósł mi adrenaline, a wysoki jej poziom pozwolił zapomniec na chwile o bólu. Szybko, na krawędzi i po przeciwnje stronie niż wskazywałby na to prawidłowy kierunek ruchu. Dojechałam ... Uff... Czekając na pozostałych towarzyszy podrózy zamówiłam sobie latte w restuaracji oddalonej o 3 domy od naszego hotelu. Nie zauważono mnie, a ja nie zauwazyłam ich. Mój mąż sądził, że zostałam wywieziona i sprzedana na organy, w związku z czym nie omieszkał dac upust swoim emocjom... Po lunchu, który zafundowaliśmy sobie w tej restuaracji, poszlismy na zakupy trekkingowe. Bo warto oglądalismy tez inne rzeczy - nalewki z małpek, węży, aligatorków. Marian chciał nas zaprowadzić również w odkryty przez niego wczoraj targ, na który sprzedawano poćwiartowane mięso psa... Gdyby nie leżała głowa obok, pewnie można byłoby to pomylić z innym zwierzęciem. Mięso czerwone, jak wołowina, gumiaste podobno. Dzis więc sądzimy, że wołowina, którą Marian zjadł pierwszego dnia w Hanoi, tak naprawdę wołowiną nie była. Posiłek leżał mu na żołądku pewnie dlatego, że nie jest przyzwyczajony do jedzenia psów... Wróciliśmy do hotelu by się odświeżyć przed podróżą powrotną do Hanoi. Wracamy pociagiem o 20.45. Żegnaj Sapo! Zrobiłaś na nas wrażenie...