Nie zmrużyłam oka podczas tej nocy, albowiem w przeciwieństwie do pozotsłaych nie znieczuliłam się szklaneczką wódki ryżowej, gdyż przekroczyłam dobową dawkę ibuprofemu przynajmniej o 100%, więc zwyczajnie się bałam. Myślałam zatem o tym, o czym nie powinno się mysleć w nocy z piatku na sobote, a już na pewno nie na wakacjach... Standard kuszetek był akceptowalny, za to doznania wstrząsowe nie bardzo. trzęsło straszliwie, do tego awaryjne hamowania i odczepiania wagonów. Do Hanoi dojechaliśmy ok 6. Szybki transfer do hotelu i odświeżający prysznic, który postawił nas na nogi. A potem wyzwanie, jakim było znalezienie miejsca, gdzie na śniadanie można zjeść tosty i jajecznicę. Mimo, że zapieralismy się przed KFC, ostatecznie tam wylądowalismy na longerze. Mariusz zdecydował sie na zupę wołową, która z wołowiną nie miała nic wspólnego. Pewnie pies. Mariusz szybko zdezynfektował przewód pokarmowy odrobiną krupnika. Teraz czekamy na taksówke, ktora zawiezie nas na lotnisko, skąd mamy lot do Sajgonu. Jutro ruszamy w 2 dniową wyprawę Deltą Mekongu. A po Delcie Mekongu ... wyczekana wyspa Phu Quoc, na której troche odpoczniemy, by potem powoli wracać do Hanoi z przystankiem w Mui Ne i Hoi An.
Dotarliśmy do Sajgonu alias Ho Chi Minh City. Ale zanim tu dotarliśmy musieliśmy dolecieć, a to było pod znakiem zapytania. Najpierw opóźnienie na starcie, a potem dziura powietrzna i lament w samolocie, który wywołał u mnie atak paniki. Nie znam sie takiej. Jakbym była na pokładzie samolotu, który pilotował kpt. Wrona 1 listopada, na pewno później nie można byłoby powiedzieć, że "nie było paniki wśród pasażerów". Poza tym, były chmury, które same w sobie powodują, iż start czy lądowanie nie należą do najłagodniejszych. Po wylądowaniu wzięliśmy taxi za 10 dolców (chyba było to na granicy opłacalności dla kierowcy, bo wybrzydzał i się zastanawiał). Dotarliśmy do backpakerskiej dzielnicy 1 przy ulicy De tham. Znalezienie hotelu nie należało do trudnych. Co drugi budynek oferuje pokoje o różnym standardzie i różnej cenie. Zostawiliśmy plecaki i wyszliśmy na spacer. Doszliśmy do mega ekskluzywnej dzielnicy z wypasionymi hotelami, resturacjami i butikami luis vuitton, d&g, versace... i przepiękny budynek baletu. Przypomniał mi operę we Lwowie. Potem spacer do naszej dzielnicy i jedzenie ... by jak najszybciej zapomnieć o tłustej a'la krakowskiej, którą nas poczęstowano na pokładzie samolotu. Zjedliśmy dobrze, nawet bardzo dobrze, więc sprawdziła sie przepowiednia, że na południu jest lepsze jedzenie. Sam Sajgon jest zupełnie inny niż Hanoi. Tętni życiem i widać, że Francuzi włożyli tu sporo pieniędzy w architekturę, infrastrukturę, zapewne planując zostać dłużej niż wyszło w rzeczywistości. Rozświetlony i kolorowy. Tandetny i ekskluzywny. Bardzo nam się podoba. Myślę nawet, że jest bardziej tajlandzki niż Bangkok. Miło będzie tu wrócić po Delcie Mekongu i Phu Quoc raz jeszcze Po posiłku udajemy sie na zasłużony relaks. Adrenalina w moim organizmie narobiła sporo szkód, więc muszę sie jakoś rozluźnić...