Geoblog.pl    fibaki    Podróże    Wietnam 2011    Delta Mekongu - dzień 1
Zwiń mapę
2011
13
lis

Delta Mekongu - dzień 1

 
Wietnam
Wietnam, Cần Thơ
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9853 km
 
Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo wcześnie, choć i poprzedni nie skończył się jakoś specjalnie późno. Za to głośno, gdyż wczoraj Wietnam wygrał w nogę z Birmą 8:0 i cała kawalkada skuterów przejeżdżała właśnie pod naszym oknem, trąbiąc (jakby nie robili tego na co dzień) i krzycząc, machając flagami. o 7:15 byliśmy juz po śniadaniu i czekaliśmy na autobus, który miał nas zawieźć do Delty Mekongu. Ale jeszcze chwila refleksji nad Sajgonem - there are 5 million skuters in Saigon. that's a fact ... druga połowa z 10 milionów mieszkańców jeździ czym popadnie, samochodami, łódkami, rowerami. Skutery powodują, że nie ma tu korków. Miasto tętni życiem od samego rana. Doskonale rozpoznaje potrzeby turystów, którzy tu wprawdzie przyjeżdżają poznac Azję, ale odrobina czegoś rozpoznawalnego dobrze robi. wyjechaliśmy. 2 godziny później dojechaliśmy do Ben Tre, gdzie przesiadaliśmy się na łódkę. No i tu ... ups. Za radą naszego przewodnika, zamiast zabrać plecak, w którym były: spray na moskity, okulary przeciwsłoneczne i krem do opalania, czyli krótko najważniejsze rzeczy w Delcie Mekongu (jest to nota bene nazwa pochodząca z Laosu, w Wietnamie nazywa się Nine Dragons River), poszliśmy do toalety. Gdy wróciliśmy autobusu już nie było. Zostaliśmy więc wystawieni na pastwę słońca i komarów... Spływ Mekongiem rozpoczęlismy głównym nurtem, w którym na pewno nie było krokodyli ze względu na nurt. Ale one tu są. Inaczej ich mięso nie byloby lokalnym przysmakiem, a łódki nie miałyby czerwonych dziobów z okiem, które według lokalnych wierzeń odstrasza krokodyle. Jednak spotkanie krokodyla jest mniej prawdopodobne niż spotkanie Ewana McGregora na lotnisku w Hanoi (sic!!). Monia proponowała zamoczenie nóg w Mekongu by wywołać odpowiednie wibracje, ale tu podobnie. Prawdopodobieństwo złapania syfa z rzeki jest większe nie wywabienie krokodyla. Rzeka jest potwornie brudna. Większość to oczywiście naturalnie zanieczyszczenia (kokosy, liście palmowe, krzaki), ale wraz ze wzrostem ilości turystów można również spotkać butelki plastikowe, folie, pojedyncze klapki (!). Po drodze odwiedziliśmy fabryke ręcznie robionych cegieł, pszczelarnię, gdzie zostaliśmy poczęstowani pyszną zielona herbatą z miodem i limonką oraz zaprezentowano nam lokalne pokazy śpiewu i gry na gitarze. Odwiedziliśmy również fabrykę cukierków kokosowych. Jeśli ktoś potrafi wyobrazić sobie świstaka zawijającego je w te papierki, to to wyobrażenie powinno mieć zdecydowanie wietnamskie, piękne rysy. Później jazda tuk tukiem, innym niż te, które pamietamy z Bangkoku, oraz jazda łódką, którą rolnicy na co dzień, a rybacy poza porą deszczową, łowią ryby. Chciałam usiąść na dziobie, by móc robić zdjęcia, ale ponieważ bardzo ważne było odpowiednie rozłożenie balastu, na dziobie posadzono mojego męża Było jak na kajakach, nisko i z przechyłami wywołanymi przekazywaniem aparatu. łódkami dopłynęliśmy na lunch. Pewnie było dobry, ale ponieważ od 2 dni męczy mnie zemsta Ho Chi Minha (zapewne dopadła mnie tego dnia, gdy nie piłam alko bojąc sie przedawkowania i efektów oglądanych w serii Doktor G), niewiele zjadłam. za to dużo pije Lunch spędzilismy z przemiłymi Francuzami słusznego wieku, którzy zapewnie przyjeżdżają tu z jakiegoś sentymentu, i którym musielismy przypomnieć, że dla niektórych krajów europejskich 11 listopada oznacza odzyskanie niepodległości, a nie tylko koniec 1 wojny. Po lunchu łódką dopłynęlismy do portu, w którym czekał na nas już nasz autobus, a w nim nasz plecak z muggą, kremem i okularami. Na tym etapie bylo to mniej więcej bez znaczenia, bo meszki zdążyły mnie pokąsać tak, że straciłam rachubę, słońce spaliło czoło Łukaszowi a u mnie wywołało ból głowy. 2,5 godziny później dojechaliśmy do Can Tho, dość dużego miasta, w którym mamy nocleg. Zrobiliśmy sobie spacer nad rzekę - trudno ocenić co jest rzeką, a co jej dopływem. Mekong jest poprzecinany kanałami niezliczonej ilości, zielony i potwornie gorący. Zjedliśmy całkiem przyzwoitą kolację, choć początkowo mieliśmy wątpliwości co do jakości ... wypiliśmy też browara za 0,5 dolca - no dobra, kilka... Zaprzyjaźnilismy się z kelnerem mającym góra 13 lat, który na koniec pokazał nam mięso krokodyla. I ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu, zwłaszcza że jutro pobudka o podobnie nieprzyzwoitej godzinie co dzisiaj ...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018