Geoblog.pl    fibaki    Podróże    Wietnam 2011    Phu Quoc - dzień 3
Zwiń mapę
2011
17
lis

Phu Quoc - dzień 3

 
Wietnam
Wietnam, Phú Quốc
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10280 km
 
Dzień zaczęliśmy od relaksu. Godzinka masażu na tle wschodzącego słońca. Jeśli nie liczyć kilkuminutowego monologu Andrzeja, najwyraźniej chcącego zamienić monolog w dialog. Nieskutecznie. Po śniadaniu, na które zjadłam najlepszego jak do tej pory naleśnika z bananami, wypożyczyliśmy półautomatyczne skutery i ruszyliśmy w Tour de Phu Quoc. Sprzęt nie najnowszy, hamulce pozostawiały wiele do życzenia, mój kask miał motyw hello kitty lub atomówki. Droga początkowo asfaltowa, potem szuter, a na koniec czerwona ziemia. Wyspa odsłoniła przed nami zniszczenia po niedawnej powodzi, będącej efektem spuszczenia przez Chińczyków nadmiaru wody z Mekongu po ich stronie granicy. W rezultacie powodzie i zalane pola ryżowe były tylko w Tajlandii, Birmie, Kambodży, Laosie i Wietnamu. Poziom wody zwiększył sie o jakieś 5-6 m już na Phu Quoc, która to wyspa była ostatnim odbiorcą nadprogramowej ilości wody. Zniszczyła całe nabrzeże, na którym sie znajdujemy, a pozostawił po sobie niewyobrażalny syf. W planach mieliśmy odwiedzenie latarni morskiej w An Thoit, ale kiedy po wielu trudach i przy zerowej znajomości języka angielskiego autochtonów, dotarliśmy zaledwie do portu, zdecydowaliśmy się dalej nie jechać. Następnym punktem programu były plaże przy Sao Beach. Po drodze mijaliśmy również wietnamskie Guantanamo (więzienia dla żołnierzy Vietcongu), którym molestują się chyba stacjonujące tu komunistyczne wojska. Jakieś pół godziny później, z czego 20 zajęła nam droga na odcinku 1,5 km po wybojach, dotarliśmy na plażę... Znaleźliśmy się w raju. Niebo, plaża, piasek, woda i słońce jak z katalogu najdroższych wakacji. Do tego zupełnie dziewicze - jeśli nie liczyć jednej restauracji. Gdyby nie fakt, że poparzył mnie wydech motoru (zlekceważona zasada nr 1 - wsiadanie i zsiadanie z pojazdu jednośladowego zawsze z lewej strony), byłoby po prostu cudownie. Zatrzymaliśmy się tu na dłuższą chwilę... Następna na mapie była pagoda (taka sobie) oraz farma pieprzu. Kupując co jakiś czas pieprz firmy Kamis w torebkach, nie zastanawiałam się nigdy jak rośnie ta przyprawa. Wysoka na 2-3 m niczym chmiel. I małe gałązki oblepione równie małymi zielonymi kulkami. Wow. Na koniec powrót do hotelu drogą krajową, która przypomina zwykłą drogę na budowę. Droga ziemna, z kamieniami i wybojami, dziury... Narzekałam na polskie drogi, choć obiektywnie widać postęp, ale tutejsza infrastruktura budzi przerażenie. Po powrocie zjedliśmy pyszną kolację w znajomej już restauracji - znalazłam swój smak w Wietnamie: kurczak w trawie cytrynowej z chili. Mniam! A potem wyprawa na nocny market. Parkowanie źle się skończyło. Łukasz próbując podjechać pod krawężnik dodał zbyt dużo gazu, do tego niesprawne hamulce i skoszony skuter na wprost. Z duszą na ramieniu obejrzeliśmy potencjalne straty po naszej stronie oraz właściciela skutera, ale na szczęście nic się nie stało. Niepewni jednak czy nie znajdzie się ktoś, kto naszym kosztem zechce naprawić sobie skuter, po szybkich zakupach, odjechaliśmy do hotelu. Za chwilę zasłużone drinki. Wróciliśmy zmęczeni słońcem i drogą (bawełniana bluzka na długi rękaw doskonale sie sprawdziła, choć na początku mąż mnie wyśmiewał), ale też bardzo zadowoleni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018