Bóg jednak istnieje. Objawił się nam w postaci recepcjonistki w hotelu w Hue, w którym ostatecznie nie wynajęliśmy pokoju. Ale od początku ... wstaliśmy, znów wczesnie. Aż strach pomyśleć, o ktorej będziemy wstawać do pracy na tym jet lagu. wyjechaliśmy o 7 z minutami. Tym razem nauczeni doświadczeniem poprzedniego sleeping busu, zarezerwowaliśmy sobie lepsze miejscówki na tyle autubusu. po 4 godzinach dojechalismy do Hue z przystankiem na zwiedzanie Marble Mountain, której nikt nie zobaczył, gdyż ulewa na zewnątrz uniemożliwiała każdy krok. Na przystanku masa naganiaczy, a każdy zachwala swój hotel. Są wytrwali i walczą do końca o prowizję, którą mają za każdego białego wynajmującego pokój. Obejrzałyśmy z Monią 2 pokoje, z których już mogłybyśmy coś wybrać, gdyby nie uwaga o samolocie ... Recepcjonistka zaniepokoiła nas, że autubus, który miał dojechać do Hanoi najpóźniej o 6, standardowo dojeżdża na 8 - jeśli nic nie zdarza się po drodze, co i tak było już na wielki styk. Postanowiliśmy się upewnić w Sinh Tourist, i jakież było nasze zdziwienie, gdy pracowniczka z rozbrajajacą szczerością przyznała, że rzeczywiście autobus dojeżdża o 8. Szybciutko zmieliśmy plany zwiedzania Hue (grobowce cesarzy oraz Vinh Moc - najlepiej zachowane tunele z czasów wojny) na 1 dzień w Hanoi, gdzie zamiast tuneli będzie teatr lalek na wodzie. Tymczasem, by zniwelować ciśnienie powstale w wyniku niespodziewanego zwrotu akcji, siedzimy w klimatycznej kanjpie czekając na 17, kiedy to odjeżdża nasz autobus ... w ostatnią już podróż.