Bangkok – Kho Jum - transfer

Obudził nas budzik :-) Wyspani, zrelaksowani, najedzeni wymeldowaliśmy się z hotelu i ruszyliśmy na zwiedzanie Wielkiego Pałacu. Po drodze, jakiś taksówkarz również próbował nas przekonać, że Pałac jest zamknięty i proponował alternatywna trasę. I tu Marian stracił panowanie nad sobą i przestał być uprzejmy. Po jego słusznej uwadze, zaczęliśmy podejrzewać, że wczoraj spotkany student nie był studentem, ale gdy zabraliśmy wszystkie fakty do kupy, odrzuciliśmy tę myśl.
Kompleks pałacowy był prze-ogromny, zrobiony z ogromny przepychem. Pierwsze budynki świątynne podziwialiśmy z otwartymi ustami, ale kolejne i kolejne odwiedzane w ciągu kolejnych 2,5 godzin spaceru, zaczęły nas nudzić. Wrócilismy więc w okolice hotelu, zjedliśmy tajskie żarełko. Następnie zakupy na 12 godzinną podróż do Krabi, skąd przedostawaliśmy się do Kho Jum, i w oczekiwaniu na autobus raczymy się lokalna Singha Beer.
Ok. 6 po południu zostaliśmy odebrani z hotelu przez lokalnego zbieracza turystów i po obleceniu z plecakiem kilku hotelu, pełną grupą przewodnik zaprowadził nas do miejsca skąd odjeżdżał autobus. Po załadowaniu bagaży, wsiedliśmy do autobusu. I tu szacuj dla Mariana. Zarezerwował 12 osobowy VIP room na dole autobusu, gdzie siedzieliśmy razem z dwoma Włochami, w tym jednym kaszlącym, i resztą trudną do identyfikacji narodowej z uwagę nie nieprzerywane milczenie. 1 L Grantsa, do konsumpcji którego zaprosiliśmy naszych włoskich sąsiadów, wyraźnie nas ożywił. Łukasz wpadł w dialog polsko-angielsko-włoski z kaszlącym Italiańcem, a Monia – mimo przeszkód językowych – zaprzyjaźniła się z drugim śpiewając nawet „Parole, Parole”, czym zyskała sobie ogólna sympatię. W trakcie jazdy autobus miał jeden postój, w trakcie którego zjedliśmy coś co było kurczako podobne, ale nie mamy pewności, że był to kurczak.

Komentarze (0)