Noc była bardzo niespokojna. Na morzu szalał sztorm, na lądzie deszcz bezlitośnie walił w azbestowe dachy naszych bungalowów. Odsypiając niedostatki snu z ostatnich nocy, śniadanie zjedliśmy na obiad. Po posiłku wybraliśmy się na spacer do Kho Jum village plażą. Szliśmy w deszczu, długo, ok. 2,5 godziny. Im dłużej szliśmy, tym bardziej przekonywaliśmy się, że z noclegami trafiliśmy całkiem nieźle. Plaża była różna, na różnych odcinkach, od piaszczystej po skalistą, czasem niemal nie do przejścia. Na całej długości oferowała jednak muszelki , z których część dostanie się Piotrkowi. On tak przecież lubi muszelki ;-)
Na północnym cyplu wyspy napotkany turysta mówiący po angielsku zasugerował tonem raczej nie znoszącym sprzeciwu, byśmy zagęścili ruchy, albowiem nie wiadomo jeszcze jak długo możliwe będzie przejście najwęższą częścią wyspy (szerokość plaży na 3 stopy), zwłaszcza że zaczynało przybierać wody. Idąc po plaży, morze mieliśmy po horyzont. Niekiedy poprzecinane wysepkami, z pewnością nie tkniętymi ręką człowieka. Po drugiej stronie busz z miliardem świecących oczu, które obserwowały każdy nasz krok. W końcu jednak dotarliśmy do miejsca, gdzie znać już było obecność ludzi, np. po śmieciach. Odpływ odsłaniał bezmiar śmieci wyrzucanych gdzie popadnie. Osada początkowo nie zachwycała. Wyglądała raczej jak slumsy.
Widoczna jednak była strefa turystyczna, z pięknym widokiem na zachmurzone niebo, z zupełnie przyzwoitą restauracyjka oferującą pyszne pieczone banany, choć znaną zapewne bardziej z owoców morza. W miejscowym sklepie zrobiliśmy zakupy, niezbędne do dalszej konsumpcji whisky i pseudo tuk tukiem wróciliśmy lądem ku Sun Smile Bungalows. Na miejscu zaliczyliśmy jeszcze kilka okolicznych sklepików, gdzie nabyliśmy drogą kupna świeże ananasy obrane i pokrojone przy nas. Odmiana robiąca wrażenie, zwłaszcza jeśli przez całe życie miało się do czynienia z ananasami w puszce. Do naszych chatynek dotarliśmy zmoknięci i zziębnięci. Dlatego herbata z wkładką tak bardzo smakowała. Całą drogę lało jak z cebra. Po drodze widzieliśmy wiele znaków informujących o ryzyku wystąpienia tsunami i trzęsienia ziemi, oraz co należy wówczas robić. Staliśmy również w miejscu, które stanowiło bazę ewakuacji na taką okoliczność.
To pierwsze takie zderzenie z groźbą niebezpieczeństwa, które jak dotąd znaliśmy jedynie z programów na Discovery. Po herbatce udaliśmy się w kierunku baru, gdzie spożywaliśmy ostatnią kolację na wyspie. Jutro o 8.30 odpływamy do Krabi, by następnie przedostać się do Kho Sok, gdzie czekała na nas dżungla …