Geoblog.pl    fibaki    Podróże    Tajlandia 2010    Kho Sok – Surat Thani
Zwiń mapę
2010
05
lis

Kho Sok – Surat Thani

 
Tajlandia
Tajlandia, Surat Thani
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9007 km
 
Ok 8 zaczęliśmy dzień porannym safari, które było podobne w formule do nocnego safari, czyli pływanie łódką i wypatrywanie zwierząt. Tym razem ujrzeliśmy mnóstwo ptaków z rodziny tukanów (ich dzioby robią naprawdę niezłe wrażenie), duże jaszczurki oraz usłyszeliśmy gibbona. Nie wiedzielibyśmy, że to gibbon, gdyby Em nam o tym nie powiedział. Dobrze, że powiedział, bo o szczurach najwidoczniej zapomniał nam powiedzieć.
Po śniadaniu spakowaliśmy się i z całym dobytkiem wypłynęliśmy z osady. Po ok 30 minutach dopłynęliśmy do brzegu i rozpoczęliśmy godzinny marsz pod górę. Był wykańczający. Marianowi włączył się przewodnik i zostawiał nas w tyle. Mówiąc nas mam na myśli nie tylko Łukasza i mnie, ale także Monię, przewodnika i resztę grupy. Nie ma co się dziwić jednak. Znał te góry jak własną kieszeń … Po mega trudnym i śliskim podejściu dotarliśmy do groty. To nie była martwa grota. Żył tam cały łańcuch pokarmowy: karaluchy skaczące do kolan, pająki o rozmiarach dłoni Łukasza wskakujące na plecy (Mariusza), nietoperze, po odchodach których niezwykle miękko się chodziło i pytony. Dżungla mnie trochę rozczarowała. Myślałam, a może nawet miałam nadzieję, że tych „niebezpieczeństw” będzie więcej, a tymczasem najgorsze co nas spotkało to termity, których ugryzienie strasznie boli, zwłaszcza jeśli ktoś chodzi w klapkach. Mariusz doświadczył tego dosłownie na własnej skórze.
Po zejściu na przystań zjedliśmy lunch, na który składał się ryż z kurczakiem (i cebulą!!!) podany w liściu. Od Em dostałam obrączkę zwinięta z gałązek. Odwdzięczyliśmy ię butelką polskiej żurawinówki. Wykąpaliśmy się w jeziorze, by zmyć z siebie grubą warstwę potu, kurzu i błota. Po krótkim relaksie odpłynęliśmy w kierunku portu, w którym najpierw rozpoczęła się nasza przygoda, a teraz miała się skończyć. Em odwiózł nas pod Seven Eleven, skąd 40 minut później zabrał nas super minivan ze stajni lexusa. Godzinę później byliśmy w porcie w Ssurat Thani, gdzie o 23 odpływał nocny prom do Kho Panghan.
Mając więc w zapasie jakieś 6 godzin czekania postanowiliśmy zwiedzić okolicę, która była jednym wielkim rynkiem, gdzie znów sprzedawano wszystko. Był tu również dom handlowy, gdzie jakość towarów była wyższa, a ceny wciąż atrakcyjne. Mąż zakupił mnie oryginalne szyte w Chinach klapki czeskiej Baty. Zrobił to, by móc się pozbyć moich ulubionych żółtych klapek Nike, osobliwie śmierdzących, które nie były niczemu winne, a najzwyczajniej w świecie nie miały szans wyschnąć w tej wilgotności. Chciał również nabyć sobie nowe klapki. Nie wziął jednak pod uwagę, że tajska rozmiarówka, mimo numeru 46 wyklejonego na klapku, jest w rzeczywistości 42 i na tym numerze się kończy. Mąż, podobnie jak żółte klapki, nie miał szans. Po (nie)udanych zakupach przyszedł czas na kolację. Monia, Łukasz i ja usiedliśmy w tajskiej włoskiej knajpce, gdzie zamówiłyśmy amerykańskie frytki, a Łukasz włoskie spaghetti i oglądaliśmy tajską operę mydlaną. Mariusz dalej eksperymentował się z jedzeniem owoców morza na ulicy. Bhe! Łatwizna!! Przed wejściem na prom rozpiliśmy rum z colą, co poprzedzone zostało namiętnym szukanie kubeczków (Marian staje się powoli ekspertem!). Jako wesoła gromadka weszliśmy na pokład, który w całości został przeznaczony na miejsca leżące.
Uwiliśmy sobie przytulne gniazdko. Gdyby nie fakt, że o cos się z Łukaszem popstrykaliśmy, a w pobliżu nie było żadnego kota, który by się na nas dziwnie spojrzał, noc mogłaby być jeszcze przyjemniejsza, bo dość oryginalna.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018