Dzisiaj spaliśmy do bólu. To ostatni dzień w Bangkoku, więc postanowiliśmy spędzić go na farmie węży lub w zoo. Obydwa te punkty są jednak zamknięte w soboty, więc powłóczyliśmy się po Lumpini Park oferującym dosłownie nic ciekawego jeśli nie liczyć z 2 metrowego warana przechadzającego się beztrosko wzdłuż brzegu sztucznego zbiornika wodnego.
Potem Patpong, mający być w formule tajską Red Light District znaną z Amsterdamu, ale za dnia to zwykła dzielnica biurowa w setkami salonów masażu, w których zapewne proponują również usługi ekstra, oraz klubami go go w bocznych uliczkach.
Kolejką BTS pojechaliśmy do MBK na ostatnie zakupy.
O 19 ostatnia przymiarka garniturów zamówionych dnia poprzedniego. Wieczorem pożegnalne piwo w hotelowym barze, które w moim przypadku zostało dosłownie pochłonięte, gdy podpuszczona przez Łukasza i Mariana pogryzłam papryczkę chilii. Niepotrzebnie chwaliłam się, że kubki smakowe mi się już przepaliły …
O 2 w nocy podjechał znajomy taksówkarz, by nas zawieźć na lotnisko. Opowiedział nam swoją historię z wczorajszej nocy, kiedy również po nas przyjechał, bo pomyliły mu się noce, czym nas wzruszył i daliśmy mu mały napiwek.