Przez pryzmat Małgosi
Budzik zadzwonił okrutnie głośno o 6.30. Okrutnie, bo spać położyliśmy się grubo po północy nawiązując relacje polsko-kambodżańskie i polsko-izraelskie [przyp. red. te bardziej w wykonaniu panów, albowiem kwestia dotyczyła kobiet z Izraela] w hektolitrach whisky. Zjedliśmy śniadanie, czekanie na które opóźniło nasz wyjazd o prawie godzinę. Na szczęście znajomy tuk-tukarz nie robił z tego tytułu żadnego problemu. Pojechaliśmy na teren kompleksu świątynnego Angkor Wat. Rozległy to teren. Całe szczęście nikt nie zgodził się wcześniej na mój pomysł wynajęcia rowerów, albowiem nie dalibyśmy rady jeździć w tym słońcu i będąc wciąż mocno wczorajsi. Wybraliśmy kierunek zwiedzania odwrotny do standardowego turysty, tzn. pojechaliśmy najdalej jak się dało. Pierwsza świątynia [przyp. red. Banteay Kdei] i mnie opada szczęka. Dla pozostałych to tylko kolejne ruinki, ale ja byłam pod wrażeniem monumentalizmu tych budowli oraz faktu ich wykonania bez dzisiejszych narzędzi, technik czy maszyn. Była godzina 8.30 kiedy weszliśmy na teren świątyni, a z nieba już lał się żar. Średnia temperatura w tym okresie roku to raptem 37 stopni, w słońcu ciut więcej :-) Jak dla mnie optymalnie :-) Przy samej świątyni otacza nas gromadka dzieci, które chce nam sprzedać cokolwiek, byle za dolara. Średnia ich wieku nie przekracza 6-7 lat … i to jest akurat przygnębiające, choć to lepsze niż zapędzanie tych dzieci do prostytucji, co jest w Kambodży nagminne niestety. Kolejna świątynia Ta Prohm przeszła bez echa, ze względu na fakt, że była w renowacji, więc panoramę świątynną zaburzały różne konstrukcje wspierające toczące się prace. Trzecia, Preah Khan, jest drugą po Angkor Wat najbardziej znaną świątynią, rozreklamowaną przez film Tomb Rider z Angeliną Jolie w roli głównej. I naprawdę zrobiła wrażenie. No nie na wszystkich, gdyż Marian zdecydował się na hamak w restauracji przed wejściem. Kolejne, Neak Pean i Ta Som, to już małe popierdółki w porównaniu do poprzednich i zobaczyliśmy się je ze względu na zakupiony trzydniowy bilet, choć na upartego wystarczyłby jeden dzień. Główne atrakcje kompleksu, czyli Bayon i Angkor Wat zostawiliśmy sobie na jutro rano. Ambitnie, bo plan jest taki by zobaczyć je o wschodzie słońca, czyli o 5… Kto wymyśla takie pory i kto się na nie zgadza… Chcemy też zwiedzić Muzeum Min, co może nas poruszyć… Uznaliśmy, że ten kto podjął decyzję o zaminowaniu całego kraju z chwilą, gdy Czerwoni Khmerzy byli, mówiąc delikatnie, odsuwani od władzy, powinien mieć możliwość przebiegnięcia się po takim zaminowanym polu, będąc szczutym psem i widząc swoją rodzinę, która biegnie przez to samo pole jako pierwsza… Wróciliśmy do Siem Reap z planem kupienia biletu do Kuala Lumpur. Nasz plan dopłynięcia do Phnom Penh został zrewidowany. Droga lądowa odpada i droga wodna również, ze względu na brak wody. Kupiliśmy więc mega drogie bilety na airasia i jutro wieczorem stąd spadamy. Pomijając kwestie natury wodnej, która uniemożliwiła nam realizację planu, Kambodża nie wzbudziła we mnie pragnienia dalszej eksploracji kraju. Jedyne co mi odpowiada tutaj to temperatura, bo jest przyjemnie ciepło. Nawet Marian pretendujący do miana ekstremistycznego backpackera, nie odnalazł się tutaj, ani żywieniowo ani turystycznie. Kolejna część dnia upłynęła leniwie. Lunch w Little India, który zaburzył moje wspomnienia z knajpy w Sajgonie, gdzie jadłam najlepsze jedzenie na świecie. To zresztą nie jedyne rozczarowanie dzisiaj. Mango, które zaserwowała nam pani przed jedną ze świątyń, było okropnie kwaśne. Tak to dają w Lidlu, a tutaj spodziewałabym się rozkosznej słodyczy owocu. Potem był godzinny masaż stóp, podczas którego wszyscy zasnęliśmy [przyp. red. chyba wszyscy, bo ja odpłynęłam najszybciej], drobne zakupy i tut tukiem do hotelu. Wieczorem chcieliśmy zakosztować lokalnej gar kuchni i … kolejne rozczarowanie. Pomijając fakt, że nie wszyscy otrzymali co zamówili – na szczęście mojego kurczaka nie zamieniono na nic innego – to jeszcze inni dostali więcej niż chcieli. Jakość jedzenia niestety potwierdziła powszechnie panujące na forach i w przewodnikach opinie, że Kambodża raczej w dobrej kuchni nie słynie. Jesteśmy też przekonani, że niezjedzone ośmiornice wylądują na talerzu jakiegoś lokalesa… Jutro pobudka o 4.30, więc czas się udać na spoczynek. Mam nadzieję, że dziś w nocy nas nic nie pogryzie …
OCZAMI ŁUKASZA
Kambodzy na 100% nie zaliczę do grupy krajów, do których warto wrócić …kiedyś tam w przyszłości. Poza kompleksem świątyń Angkor Wat w zasadzie nie ma tu nic więcej dla normalnego turysty. Oczywiście amatorzy naprawdę mocnych wrażeń znajdą coś dla siebie, ale skoro 200 km drogą lądową pokonuje się przez blisko 10 godzin (słownie dziesięć) to podróżowanie po tym biednym kraju staje się naprawdę utrudnione. Najszybszym środkiem transportu jest …woda i wszelkiego rodzaju „speed boat” …speed raczej z nazwy, gdyż w zasadzie są one ciut szybsze od kajaka. Należy jeszcze dodać że ruszają tylko wtedy, kiedy jest wystarczający poziom wody, a o tej porze roku wody w rzekach po prostu nie ma …tak jak kolei. Mamy XXI wiek, ale kambodżańskie PKP, jest na etapie końca XIX wieku. Kolej łączy tylko dwa największe miasta, a pociągi odjeżdżają co dwa, bo jest tylko jeden tor, więc skład musi po prostu wrócić, bo inny ..jakby był oczywiście …to i tak by się nie zmieścił.
Kambodża może być też gratką dla wszelkiej maść sex-turystów. Wszystkie przewodniki podają, że ilość nieletnich prostytutek jest porażająca …ale …trzeba też uczciwie przyznać, że jak do tej pory nie widzieliśmy obleśnych facecików z młodymi kmerkami u boku. Więc albo poruszamy się nie w tych częściach miasta, albo nikt się z tym tak nie afiszuje jak np. w Tajlandii czy Wietnamie.
Napotkani przez nas kmerzy, z którymi udało nam się porozmawiać dłużej, sprawiają bardzo miłe wrażenie. Są przyjaźnie nastawieni do turystów, chętnie rozmawiają, uśmiechają się itp. Oczywiście ktoś mógłby stwierdzić, że bardziej niż turystów wolą ich dolary i pewnie jest w tym dużo racji …ale dodatkowo są naprawdę ciekawi świata, choć nie chętnie opowiadają o swojej smutnej historii i dyktaturze „Czerwonych kmerów”. Od ich obalenia minęło już grubo ponad 30, a wciąż są rejony kraju, które nie zostały odminowane. Podobnież głównie już dżungla …ale pewności nie ma nikt. Po kilku kolejkach jeden z kmerów, przyznał, że nie ma w jego kraju rodziny, która nie ucierpiałaby, czytaj w której nie zabito by nikogo, przez „Czerwonych kmerów”. Straszne czasy i miejmy nadzieje, że już nigdy nie powrócą.
Generalnie, żal mi jest tych ludzi, bo słowo ubóstwo, bieda, niedostatek nabrały dla mnie naprawdę innego znaczenia. Bieda jest tu widoczna na każdym kroku i wspólnie stwierdziliśmy, że jeszcze nie widzieliśmy nigdy tak biednych ludzi. Wiele można na ten temat poczytać, czy też obejrzeć wTV, ale zobaczyć to na własne oczy i poczuć z bliska …straszne.
Z drugiej strony administracja rządowa ma się świetnie i co jakiś czas mijały nas czarne lexusy i srebrne corollki, czyli służbowa flota samochodowa rządzących. Samochody są w zasadzie w tym kraju towarem deficytowym (oczywiście poza urzędasami), także skutery nie są tak popularna jak w sąsiednich krajach. Najczęściej widoczne są rowery lub po prostu podróżowanie na pieszo.
Jutro wieczorem opuszczamy już Kambodżę i udajemy się do sterylnej, a przede wszystkim muzułmańskiej Malezji. Zobaczymy co los przyniesie. Lądujemy w Kuala Lumpur w okolicy północy, więc pewnie wcześniej niż o 2 w nocy nie zaśniemy. To będzie w sumie BARDZO długi dzień, mając z zanadrzu pobudkę o 4.30 i podziwianie wschodu słońca w tak pięknym miejscu jakim jest bez wątpienia Angkor Wat.