Geoblog.pl    fibaki    Podróże    Kambodża, Malezja i Tajlandia 2013    Runaway train ...
Zwiń mapę
2013
27
mar

Runaway train ...

 
Malezja
Malezja, Jerantut
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9899 km
 
Przez pryzmat Malgosi

Kończąc shake’a, za którego zapłaciliśmy jak za zboże, uświadomiliśmy sobie jak bardzo jest późno. Szybki pomysł wzięcia taksówki i jeszcze szybszy pomysł jej odpuszczenia, gdy zobaczyliśmy korki. W tempie na amatorski półmaraton doszliśmy do metra, gdzie wizja stania w uporządkowanej kolejce do wejścia do metra nas przeraziła. Gdybyśmy mieli stać w niej zgodnie z obowiązującymi tutaj zasadami, nie byłoby szans na wyrobienie się na pociąg do Jerantut, mając w perspektywie jeszcze transfer do hotelu po nasze grzecznościowo zostawione plecaki. No więc kulturalnie się wepchnęliśmy i tym samym tempem doszliśmy do Noble Hotel, by 5 minut później iść drogą powrotną do metra. W ciągu tych 5 minut Marian wykonał przydzielone mu zadanie zorganizowania przejściówki do prądu, albowiem wszystkie nasze urządzenia elektroniczne były albo na granicy wyładowania, albo już wyładowane. Nie wiem jak to zrobił, ale pani z obsługi dała mu ją za darmo. 15 minut później byliśmy w metrze i z godzinnym zapasem wylądowaliśmy na KL Sentral. Szybki posiłek w uwaga … McDonaldzie [przyp. red. tu zamiast cheeseburgera mają ćwierć-funciaka z serem], gdzie kolejne postanowienie niejedzenia fast-foodu odeszło w zapomnienie. Oczywiście mogłabym wymyślać wiele usprawiedliwień, ale po co, skoro znam fakty… o 20.20 wsiedliśmy do pociągu. Przedział na 4 osoby okazał się w rzeczywistości ogólnym wagonem, gdzie każde miejsce miało swoją zasłonkę, która odgradzała go od ciekawskich spojrzeń innych współpasażerów. Miejsce na górze okazały się nietrafionym pomysłem, zwłaszcza dla Łukasza, zwanego w tajskich kuluarach „big bossem”. Na trzeźwo tego znieść nie mogliśmy. Rozpiliśmy więc 0,5 l whisky sądząc, że pomoże nam to zasnąć. Jakże się myliliśmy … Nie dość, że pociąg trząsł niewyobrażalnie, do tego około północy na kuszetce pode mną (sic!) położył się Malaj, któremu niechybnie należy się tytuł Mistera… Zastanawiam się tylko czy snoringu czy może masturbation, albowiem odgłosy, które wydawał były zdecydowanie dwuznaczne. Książka o Greyu miała pomóc mi zasnąć, a tymczasem bardziej mnie rozbudziła … przełączyłam ją więc na muzykę, ale sen i tak nie przychodził. Te nieliczne krótkie drzemki wprowadziły mnie w dość nieprzyjemny nastrój. Pociąg dojechał 2 godzinny spóźniony, co akurat było pozytywne, przy czym konduktor dwukrotnie przychodził z informacją „one hour mister”. O 5 rano wysiedliśmy na dworcu. Doszliśmy do głównej ulicy z zamiarem znalezienia hotelu. Zostawiliśmy Monię i Łukasza z naszymi plecakami, po czym poszliśmy z Marianem na rekonesans. Ulice były niemal całkowicie wyludnione. Udało nam się znaleźć Town Inn, gdzie o 5.30 nad ranem niechętnie przywitał nas nawalony Malaj pełniący nocną służbę. Pokój superior z dwoma podwójnymi łóżkami za 80 MYR (1 MYR =0,9 PLN) okazał się lepszy niż pokój w KL, którego nie mogę do tej pory przeżyć. Prysznic, drink i można się zregenerować snem. Regeneracja … hmmm… zastanawiam się kiedy nasze organizmy odmówią posłuszeństwa, albowiem gdybym była króliczkiem ... duracela, poziom pozostałej energii byłby już pod czerwoną kreską. Śpimy po kilka zaledwie godzin lub nie śpimy w ogóle z uwagi na transfery. Wszystko na dużych obrotach i niemal w biegu. Sporo emocji i alkoholu. Ciało musi się kiedyś zbuntować… Oby nie nastąpiło to w najbliższych 2-3 dniach, kiedy czeka nas trekking po dżungli. Około 13 byliśmy znów na nogach. Śniadanie w chińskiej knajpie, gdzie podawali tylko rosół i kurczaka z ryżem, za to bardzo pożywnym. Następnie udaliśmy się na poszukiwanie agencji, gdzie moglibyśmy kupić trekking. Podekscytowanie wycieczką ustąpiło miejsca małemu rozczarowaniu, gdy okazało się, że w Jerantut nic nie dostaniemy i że musimy przedostać się autobusem / łódką lub taksówką do Kuala Tahun, które jest właściwym wejściem do parku. Chcąc nie chcąc udaliśmy się na dworzec autobusowy, by kupić bilety. Tam jednak uśmiechnęło się do nas szczęście. Znaleźliśmy gościa, który wiele nam podpowiedział, w efekcie czego kilka godzin później siedzieliśmy już w autobusie do Kuala Tahun z perspektywą jutrzejszego noclegu w jaskini, razem w pająkami, wężami, i innymi stworzeniami, które mają szansę tam wejść. Nie wiem czy zgodziłam się na to dobrowolnie, czy pod wpływem chwilowej niepoczytalności, czy też zostałam zwyczajnie przegłosowana, ale przyznaję, że ta jutrzejsza przygoda dodaje nieco smaczku i pikanterii do dotychczas raczej waniliowych przeżyć, choć niewątpliwie urokliwych i fizycznie wymagających. Około 18 byliśmy na miejscu. Bez problemu znaleźliśmy pokój w Abot Guest House (naprawdę przyzwoity hotelik) i udaliśmy się na kolację do jednej z miejscowych restauracyjek. Tu bez muggi się nie obejdziemy. Komary zaczynają kąsać od 7, a ryzyko malarii, dengi lub żółtej febry wzrasta znacznie poza Kuala Lumpur…

Dotychczasowe spostrzeżenia dotyczące Malezji są raczej pozytywne, choć niektóre zaskakujące. Ludzie są piękni, tak kobiety, jak i mężczyźni, sympatyczni i uprzejmi, mimo całej tej muzułmańskiej otoczki dookoła. Nie jest to jednak kraj tak tłumnie odwiedzany przez turystów jak sąsiednia Tajlandia czy Wietnam. Nie jest to też kraj tak dobrze zorganizowany turystycznie, więc podróżowanie po Malezji nie jest tak oczywiste, łatwe i przyjemne. Jedzenie smaczne, mogę coś dla siebie znaleźć, ale żebym miała się tym jakoś specjalnie zachwycać, to raczej nie. Póki co wygrywa Little India w Sajgonie. Alkoholu w karcie się nie uświadczy, ale też serwowane jedzenie wzbudza zaufanie ze względu na czystość jego przygotowania. Jest koszmarnie drogo. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przez pryzmat wcześniej zwiedzanej Kambodży, ale ta wcale nie była taka tania. Same wizy i Angkor Wat to 65 USD na osobę na starcie. Reszta rzekomo po dolarze, ale tylko rzekomo… Dość jednak o Kambodży. Póki co, jestem więc na tak, jeśli chodzi o Malezję, choć bez spodziewanego szału… To jednak najprawdopodobniej efekt apetytu rosnącego w miarę jedzenia. Po fajnej Tajlandii, był super Wietnam, w związku z czym wszyscy oczekujemy czegoś więcej, a tymczasem jest TYLKO, a może AZ dobrze… Wyłączamy się na 2 dni, albowiem po trudnosciach z netem w samej wiosce, w jaskini nie będzie wi-fi na pewno.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
My
My - 2013-03-27 23:21
Trzymamy kciuki, żeby się wszystko udało
 
Ja
Ja - 2013-03-28 08:34
ja tez )))) i amelka)))
 
Anka Skakanka
Anka Skakanka - 2013-03-28 09:13
Powodzenia w dżungli i oby Tarzan był dla Was miły :-)
 
Ania W.
Ania W. - 2013-03-28 16:02
Kurczak z rana jak śmietana hehe, nie ma to jak ukochany kurczak i rosół na śniadanie :)
Fajnie, że podoba się Wam Malezja, a że bez rewelacji, chyba nie o to tu chodzi, tylko o poznanie tamtego świata i kultury prawda ;)

Do usłyszenia za dwa dni, tymczasem pozdrowienia z zimnej Warszawy i prosimy o wiecej zdjęć!
 
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018