Druga czesc lotu minela bardzo szybko biorac pod uwage fakt, ze wszyscy zasnelismy. Nawet Lukasz poczul sie lepiej, bo zjadl na sniadanie (o 2 w nocy polskiego czasu) kawalek jajecznicy. O 12 dolecielismy na miejsce. Udalo nam sie wynajac 6 osobowa taksowke za 70 pln i po 45 minutach dotarlismy do hotelu. Umeczeni ale szczesliwi, odswiezamy sie by za chwile dojsc pod murek i zjesc ... kurczaka (w moim wydaniu) :-) W planach mamy dzis calodzienne walesanie sie po ulicach Khao San. Kto wie, moze nawet odwiedzimy znajomego krawca...ktory nawalil w marcu, podczas naszej ostatniej wizyty w BNK.
No wiec byl ryz z kurczakiem pod murem, byl masaz stop zwienczony snem, byla wizyta u krawca (zobaczyc ich skonfundowane miny - bezcenne) i bylo walesanie sie po Khao San. Musze przyznac ze Andrzej jest wielki - zjadl prazone larwy, chrzaszcze. Podczas gdy mnie sam widok przyprawial o mdlosci. To wszystko w otoczce zimnego, cudownie gaszacego pragnienie po dwudniowej tulaczce, Changa:-) dalej festiwal przed hotelem i pewnie zakupiona na strefie whisky (Moniu, nie martw sie - mam co pic. Pierwszy kieliszek wodki wypije wlasnie z Toba gdy 3MG bedzie juz jesc gotowane zupki :-)