Budzik zadzwonil przed 6, polozony specjalnie daleko, by trzeba bylo do niego wstac i dzieki temu nie zaspac. Szybkie mycie zebow i ubranie sie w juz wczoraj przygotowane ubrania. Wychodzimy na sniadanie do 7 Eleven, albowiem hotelowa restauracja serwuje dopiero od 7. Zjadamy po toscie z szynka i serem, tym samym, ktory tak dobrze pamietamy z Kho Panghan. O 7 juz zwarci i gotowi czekamy na transport. Ten zjawia sie dopieronpol godziny pozniej, co oznacza, ze moglismy pospac dluzej, wstac poznieji zjesc sniadanie w komfortowych warunkach. Nie ma co narzekac, ani tym bardziej sie zloscic. W koncu tutaj w Azji zlosc oznacza slabosc. Po drodze standardowo zbieramy jeszcze ludzi z innych hoteli, wiec efektywnie opuszczamy Chiang Mai dopiero ok. 8.15. Pierwszy przystanek to Hot Springs w dystrykcie Chiang Rai. Jeden uregulowany gejzer i 3 boczne zrodelka, w ktorych autochtoni gotuja jajka różnego pochodzenia, raczej nie zrobily na nas wrażenia. Przy gejzerach w Yellowstone wszystko wyglada blado, slabo i nijako. Siusiu za 3 baty i jedziemy dalej. 40 minut pozniej docieramy do White Temple, w polowie ufundowanej przez jednego z najbardziej rozpoznawanych na świecie i z pewnoscia top 10 najbogatyszego tajskiego aktora. Ten tak bafdzo wkrecil sie z buddyjska filozofie zycia, ze postanowil wspólnie z gmina, w ktorej mieszka, zbudowac swiatynie. Zgodnie z Łukaszem przyznalismy, ze to najpiekniejsza swiatynia, jaka do tej pory widzialy nasze oczy. Kontrast bieli, blekitu i zielenia takze wplecenie szklanych luster dalo imponujacy efekt. Nasi wspoltowarzysze niech żałują zostajac na kursie gotowania w Chiang Mai. Ale coz, skoro nie umieli gotowac wcześniej, to rzeczywiscie powinni nadrobic :-) 40 minut pozniej dojezdzamy do Golden Triangle, miejsca styku dwoch rzek i trzech krajow. Mekki narkotykowej, albowiem tu zaczyna sie narkotykowy szlak. Polacie ziemi wykorzystywane sa pod uprawe opium, a ktory przetworzony daje wiele pochodnych produktow. Polecono nam obserwowac wlasne plecaki, wiec na wszelki wypadek sprawdziliśmy wszystkie kieszenie przed wyjsciem z minibusa. Na wyspie Donesao, formalnie nalezacej juz do Laosu, zlokalizowane były dwa kasyna. Przewodnik oznajmil, ze zbudowali je chinscy przedsiębiorcy, przy czym my zakladamy, ze chodzi o Triade. Wkoncu w Chinach nie ma az tak wielu normalnych przedsiębiorców lokujacych swoj ciężko zarabiony majatek wlasnie w laotanskie kasyna... na laotanskiej ziemi spedzilismy około godzine, wypilismy lao beer. Ceny o 1/3 nizsze niz po tajskiej stronie, co by zgadzalo się z naszą wiedzą. Językowo, kulturalnie i historycznie Laos i Tajlandia są bardzo zbliżone, w zwiazku z czym opuszczamy ten kraj w poczuciu mniejszej straty. Nie dane nam bedzie bowiem eksplorowac go podczas tej podróży.Kolejny przystanek na naszej trasie to lunch, ktory w żadnym wypadku nie powalil nas na kolana, i w dodatku byl zagrozony kara 100 batow, jesli wzielibysmy na talerze wiec, niz moglibysmy zjesc. pewnie dlatego nasi niemieccy towarzysze oddalili sie w takim pospiechu. Po lunchu czekaly na nas jeszcze dwie atrakcje - granica z Myanmar (dawniej Birma) w Mae Sai. Niestety tutaj nie bylo czasu na przekroczenie granicy, a ponadto nasz przewodnik wskazal, ze w promieniu 1 km od granicy nie ma nic. Rekomendowal jakkolwiek podrozowanie po tym kraju, wskazujac, ze jest piekny, sugerujac jednak lot samolotem do Rangoon. Granice widzielismy wiec tylko z daleka. W tym czasie zaczepila nas para Bulgarow w wieku 50+ otwarcie przyznajac, ze jak zobaczyli na liscie uczestnikow Polakow, mieli nadzieje na rozmowe z nami po ... rosyjsku. Musielismy ich rozczarować. Nie przejmujac sie tym zbyt dlugo, rzucilismy sie w wir zakupow. Golden Triangle to specjalna strefa ekonomiczna obejmujaca tereny przygraniczne Tajlandii, Laosu i (chyba) Myanmar, stad ceny mydla i powidla byly rowniez w atrakcyjnych cenach. To samo w Bangkoku kupilibysmy za minimum 30% wiecej. Ukontentowani wrocilismy do minibusu, by udac sie na ostatni przystanek dzisiejszej podróży. Karen Village Long Neck. Wioska polozona w gorach, zamieszkujaca przez 3 plemiona. Potrafilismy je rozroznic jedynie po strojach. Historia wszystkich trzech zaczela sie w poludniowych Chinach jakies 180 lat temu. Poniewaz byl to ludy wedrowne, zmieniajace co jakis czas miejsca osiedlania sie, splynely do Myanmar. Stamtad jednak, na skutek przesladowan, najprawdopodobniej przez rzadzaca wowczas jeszcze brimanska junte wojskowa, przedostaly sie do polnocnej Tajlandii i osiedli sie tam, poki co na dobre. Kobiety wszystkich plemion byly piekne. Roznily sie stylem zycia (mieszkaly w domach na palach lub bezposrednio na ziemi), ubiorami i oczami. W niektorych widac bylo dume, godnosc, w oczach kobiet o dlugich szyjach tylko smutek. Niech nikogo nie zmyli definicja dlugiej szyi, albowiem ich wydluzone obreczami szyje sa dlugie na skutek wymuszonego obnizenia zeber, obojczyka. Do tego juz od 4 -5 roku zycia, dziewczynkom zaklada sie te piekielnie ciezkie obrecze. W miare dorastania obrecze sie wymienia, a to wszystko podczas rytualu zdejmowania. Miejsca, w ktorym koncowki obreczy stykaja sie ze skora, sa zainfekowane, kobiety podczas snu trzymają glowy na specjalnych taboretach. A to wszystko w imie czego? Nie wiem. I nikt nie umial nam odpowiedziec na to pytanie. Organizacja wioski wygladala niczym zoo, w ktorym w poszczegolnych klatkach siedza okazy do przygladania sie. Jedne milczace, inne ze zloscia i pogarda w oczach, kolejne przymilajace sie, a jeszcze inne pozornie radosne. Wszystkie laczyla wspolna cecha - przejmujacy smutek. Wyjezdzalismy stamtąd w poczuciu, ze uczestniczylismy w tym przedstawieniu i to nie bylo fajne uczucie. Choc z drugiej strony, sądząc po tym jak tam funkcjonują, one wlasnie tego chcą. Wrocilismy do Chiang Mai późno wieczorem, by przy malym changu spedzic ostatnia noc tutaj. Jutro wyruszamy na Koh Tao, mala kameralna wysepke polozona w Zatoce Tajlandzkiej. Mielismy przez chwile chytry pomysł pojechania na Kho Jum, a stamtad może na chwile do Indonezji, ale skutecznie odstraszyl nas aktywny wulkan na Sumatrze, ktorego wybuchu, sejsmolodzy spodziewaja sie tutaj lada dzien ewakuujac juz ludnosc. Dlatego tez zostaniemy w bezpiecznej przystani zatoki, liczac na to, ze gazy i pyly wulkaniczne nie zatrzymaja ruchu samolotowego :-)