Maz obudzil mnie kalibrem 44. Byl wesolutki i radosny, w zwiazku z czym postanowil przed budzikiem podzielić sie ze mna swoja radoscia. Wysluchalismy wiec wszystkich kawalkow Magika, Focusa i Rahima, po czym wstalismy szykujac sie na śniadanie. O 9 zbiorka przed recepcja. Plan na dzisiaj - skutery i zwiedzanie innych zatok tej wyspy. Wczesniej zjedlismy bagietke na straganie obok (zaczynamy omijac bary, bo kasa sie konczy, i od dzisiaj wyeliminowalismy changa z jadlospisu), zapijajac ja shakiem z mango. Ruszamy w trasę. Tankujemy i chcemy jechac dalej, kiedy naszemu skuterowi zarzuca tyl i my wiemy, ze dalej juz nie pojedziemy, a na pewno nie zanim wymienimy opone na skutek zlapanej gumy. Nasi wspoltowarzysze ruszyli do pomocy w znalezieniu mechanika. Ania z Andrzejem znalezli Niemca, ktory prowadzil wyopozyczalnie i mial na stanie mechanika, ale po jego zachowaniu termin "germanski oprawca" nabiera slusznego znaczenia i nawet Lucyna przytakuje, choc wczesniej bronila ich w dyskusji z Andrzejem. Naprawdę niektorym z nich wydaje sie, ze wciaz rzadza swiatem, a tymczasem jezyk niemiecki jest rownie przydatny co polski. Lucyna z Michaelem znalezli tymczasem tajskieg o mechanika, ktory za 250 batow zdecydował sie wymienic nam opone natychmiast. Poczekalismy okolo 20 minut i moglismy ruszac dalej. Naszym celem bylo Mango Bay z wczesniejszym Mango Point po drodze. Nazwa dzisiejszego bloga stanowi zwienczenie tego co przeszlismy na malych 125 cm skuterkach. Dodam, ze owszem, zobaczylismy Mango Point, ale do Mango Bay juznie dojechalismy. Droga cementowa tylko fragmentami, ta ziemna z ewidentnymi rowami do odprowadzania wody i mnostwem kamieni, a to wszystko przy minimalnym 45% nachyleniu terenu. Trasy nie powstydziloby sie zadne enduro. Jednak my, w polowie 2 km zjazdu do zatoki zrezygnowalismy. Ja i Lucyna i tak w większości szlysmy, albo ze wzgledu na kat nachylenia albo dlatego, ze ten skuter nie dalby rady. I jedynie Anka czula sie na moto jak ryba w wodzie. Obralismy w zwiazku z tym nowy cel - Tanate Bay. Zeby jednak tam dotrzec, ponownie musielismy znalezc mechanika, ktory wymienilby peknieta opone. Tym razem trafilo na Anie i Andrzeja. I znów znalezlismy warsztat, gdzie zgodzono sie wymienic opone za 250 batow. Zrozumielismy, ze to nie mogl byc przypadek, w zwiazku z czym czekalismy na kolej Richardsonow. Oplaca sie byc tu chyba mechanikiem, bo klientow z pewnoscia nie brakuje. Droga juz w większości asfaltowa, a nachylenia nie przekraczaly 45 stopni. Dojechalismy. Widok piekny, choć nie najpiękniejszy jaki widzialam, a to miala byc najpiekniejsza zatoka wyspy. Niemniej jednak zachwycajaca. Bogactwo raf koralowych dawalo nadzieje na bogate zycie podwodne. I nie zawiedlismy sie. Zycie pod woda kwitnie. Bogactwo kolorow fauny, mniej flory. Rozmaite ryby, slimaki nagoskrzelne, cale podwodne lasy gesto porosniete ukwialami. Kazdy fragment rafy calkowicie wykorzystany. Podczas drugiego nurkowania, wyplynelismy na głębsze wody. W sumie,skoro Mike widzial delfiny, to pewnie sa tu i rekiny. Te wersję potwierdzil nam spotkany Niemiec, ktory przyjeżdża tu od 20 lat. Drobna przekąska w pobliskim barze urozmaica nam pobyt na plaży. Ok. 5 zbieramy sie, by wrocic i oddac motocykle. Bez żadnych dalszych przygód wracamy do resortu. Chwila odpoczynku i idziemy na kolacje. Ostatnią na tej wyspie. Jutro bowiem plyniemy na jedna z najpiękniejszych wysp świata Koh Nang Yuan, gdzie spedzimy najprawdopodobniej 3 ostatnie dni naszych wakacji.