Zakonczylam wczorajsza impreze wczesniej niz pozostali. Cos mnie rozkłada. Mam nadzieje, ze to zwykle przeziebienie, a nie cos co przekazaly mi kasajace komary. Wstalam z bolem gardla i bolem glowy. No nic, zobaczymy co przyniesie dzien. O 9.20 bylismy umowieni na sniadanie, zaraz po wymeldowaniu sie z hotelu. Wciagnelismy bagietke z kurczakiem u znajomej juz straganiarki, dopilismy shakiem z mango i bylismy gotowi do wyplyniecia. Po negocjacjach Mike'a, znow zakonczonych sukcesem, siedzielismy w pick-upie, ktory dowiozl nas na nabrzeze, gdzie czekala na nas łódka. W zasadzie ledwo trzymajaca sie wody krypa. Wyplynelismy ok. 10.30 i po 30 minutach, doplynelismy do Koh Nang Yuan. Wyspa sklada sie z dwoch skalistych wysp polaczonych piaszczysta mierzeja. Przy odplywach, mozna mierzeje przejsc niemal sucha stopa, przy przyplywach, trzeba sobie zmoczyc gacie. Domki osadzone na skalach oferuja zimny prysznic i fun, i widok na gore oraz szafirowa wode. Standard do zaakceptowania, mniej cena za nocleg w jedynym resorcie na wyspie. Nie narzekamy. Chcemy sobie podarowac odrobine luksusu. Zeby dojsc do pokoju trzeba wiec przejść przez wode, a nastepnie wspiac sie po kilkudziesieciu stopniach w górę przy znajomym juz kacie nachylenia. Odswiezeni, idziemy na plaze, ktora stanowi waski piaszczysty pasek, zapelniony jednodniowymi turystami. Od 11 do 16 wyspa zamienia sie w europejski kurort, z iscie europejskimi cenami i tajskimi rozmiarami potraw. No i sie zachmurzylo, a nawet popadalo przez chwile... czekamy na 16 by zostac na wyspie sami. Bez europejskiej muzyki (choc mnie Simon & Garfunkel nie przeszkadzal), ktora zaglusza nawet nasze myśli...
Doczekalismy sie. W trakcie czekania na zjazd turystow do bazy, uswiadomilismy sobie wszyscy razem i chyba kazdy z osobna, ze nie tak maja wygladac 3 ostatnie dni naszego pobytu na wyspie. Mozna zatoczyc bledne kolo. Wyspa jestvtak piekna, bo tego jej odmowic nie można, ze przyciaga mase turystów, ktorzy spedzaja tu czas od 10 do 17. A potem jest juz zachod słońca i zapada wieczór. Zjedlismy kolacje o 18. Najdrozsza jak do tej pory i wcale nie najlepsza. To rowniez utwierdzilo nas w słuszności podjetej decyzji splyniecia jutro do Koh Tao. Przynajmniej tam byla jakas cywilizacja, w ktorej jest 7 Eleven, a w ktorym mozna kupić whisky. Ok 20 odmeldowalismy sie do pokoju. Na druga wyspe przeszlismy sucha stopą i tylko wystraszyly nas kraby, ladowe giganty, ktore skrywaly sie w lisciach. Bylo ich mnóstwo i wszedzie. Tak, ze idąc gesiego nie mielismy pewnosci, ze jakis nie przemyka na wlasnie koło nogi... udalo sie jednak. Za oknem naszeci zacisznej chatki, slychac bylo malpy i ... agregat. Z nadzieja na lepsze jutro, zasypiamy...