Wczorajszy dzień zakończyliśmy jeszcze aktywnością sportową na zewnątrz. Graliśmy w badmingtona, gdzie udało mi się spuścić Siostrze łomot mimo nieprzychylności małoletnich sędziów. Chłopcy strzelali z łuku, była też chwila z piłką do nogi. Generalnie idea była taka, by te dwa małe czarty zmęczyć ... nie wiemy skąd oni biorą energię! Może z tych bananów :-) Wieczorkiem kolacja, standardowa gra we flagi, kąpiel, bajka i spać :-)
Rano też mamy już wypracowany schemat działania :-) Śniadanie, kawa i plaża. Wysłaliśmy chłopów do sklepu, a same zabrałyśmy Rafałka i Kubusia wypływając z nimi tak mniej więcej na środek jeziora, skąd przypłynęli o własnych siłach :-) Chwila regeneracji, czyt. banan, monte i woda (słońce dziś praży niemiłosiernie) i znów woda. W zasadzie zmienia się tylko opiekun skaczących, bo chłopcy są w wodzie non stop. To i tak lepsze, bo jak nie są w wodzie, to męczą uszy :-) Potem obiad, na które zaserwowałam pyszne (ponoć!) pesto, chwila relaksu i znów ... woda :-) Trzeba przyznać, że pogoda naprawdę nam sprzyja :-) Oby tak do soboty, a potem niech się dzieje wola nieba ... :-)