Wyspałyśmy się, choć każda z nas przeżyła swój własny koszmar w nocy. Mamie cos się śniło, wiec dawała do pieca chrapaniem, sapaniem i pufaniem, ze obudziło to mnie i potem nie mogłam zasnąć. Przyznaje, byłam gotowa rzucić w nią poduszka, po tym jak kilkukrotne "mamuś" nie przynosiło rezultatów. Szybkie śniadanie, na które dla odmiany podano turystyczna z ogórkiem, spakowanie plecaków, ogarniecie tych 10 mkw. i ... Mamy jeszcze godzinę w zapasie do wyjścia. Oglądamy wiec kolejny odcinek gry o tron :-) przed 11, opuszczamy nasz kempingowy przybytek, zegnamy się z Olafem i udajemy się w ostatnia 3, 5 km podróż do centrum Geiranger. Autobus do Andalsnes odchodzi 12.25, wiec mamy jeszcze chwile na zakup magnesów tudzież kubka. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe, tj. nieustannie padający deszcz, zmieniający jedynie natężenie padania, przechodzi nam przez myśl, czy nie odpuścić sobie tej drogi trolli i nie wrócić bezpośrednio do Alesund. W końcu dalej nie wiemy, która wersja autobusowego rozkładu Andalsnes - Alesund jest prawdziwa, a zasłyszane stwierdzenie, ze sobota jest najgorszym dniem kursowania publicznych autobusów, raczej nie napawa optymizmem. Ale uwielbienie dla ryzyka i chęć poznania świata zwyciężają i wsiadamy do autobusu. Pierwszym etapem jest Ornesvegen, czyli przytaczana już wcześniej droga orłów, pnąca się bezlitośnie w górę wbrew wszelkim prawom fizyki. 11 stopni, na każdym inne warunki pogodowe. Kierowca zatrzymuje się na szczycie, byśmy mogli zrobić zdjęcia. Panorama bowiem jest urzekająca. Szczyty słynnego Geirangerfjorden spowite gęstą mgłą, ale widoczność na jezioro w dole nie budzi żadnych zastrzeżeń przez kolejna minutę. Potem wszystko się nagle zmienia. Jeden szczyt wychyla się zza mgły, ale jeziora nie widać już w cale. Podejrzewam, ze gdybyśmy zostały tam kolejne 15 minut, miałybyśmy 15 innych perspektyw. Ruszamy dalej w kierunku Eisdal, gdzie przedostajemy się promem na drugi kawałek lądu. Przez kolejne 40 minut droga jest monotonna, ciągle tylko piękne krajobrazy, góry, wodospady, zielone równiny, na których wypasają się rozmaite zwierzęta. Wieje nudą :-) do tego stopnia, ze Dziunia wypstrykuje niemal cala klisze na 8gb karcie. I gdy pewne, ze nic więcej już się nie wydarzy, wjeżdżamy do Trollveggen. Nie wiem nawet jak zacząć opisywanie tego miejsca, bo jak słowami oddać mrok i bezwarunkowe piękno natury, sile wodospadu i mrożący krew w żyłach zjazd Trollstigen, czyli górskimi serpentynami nazwanymi drabiną trolli? Jak przekazać soczystość zieleni traw wyrastającej spomiędzy dumnych czarnych skał, poprzecinanych wąskimi kamiennymi dróżkami przeznaczonymi tylko dla najodważniejszych śmiałków? Ja tych słów nie znajduje. I choć naprawdę widziałam już wiele, to cieszę się, ze wciąż umiem zachwycać się światem, zwłaszcza ze to jest absolutnym cudem natury w top5 tego co widziałam :-) zjeżdżamy w dol. Spadek 10%. Kierowca musiał zobaczyć moja minę, kiedy siedziałam przyklejona do poręczy (jakby to miało mi pomoc w sytuacji kryzysowej), bo powiedział, ze on tez się boi. Na moje stwierdzenie, ze dla kurażu walnęłam drinka, powiedział, ze on również. Momentalnie przestalam się bać. Bo czego, skoro wiezie mnie wystraszony pijany norweski kierowca :-) o 15.30 dojeżdżamy do Andalsnes. Miasteczko takie sobie, wiec mamy nadzieję nie zabawić to długo. Ale niestety, ścieżki przeznaczenia bywają kręte i przyjdzie nam spędzić kolejne 5 godzin w oczekiwaniu na autobus do Alesund. Chwała bogu, ze w ogóle jest jakiś autobus, bo z baza noclegowa tu nie za specjalnie. Zamknęliśmy wiec ciężkie plecaki w lockerze na dworcu i poszłyśmy na rekonesans. Spacer i zakupy zajęły nam godzinę. Wypicie mojito i przesłodzenie się kittykat kolejna. Kolejne 3 spędzamy już na dworcu, albowiem warunki pogodowe uniemożliwiają spędzanie czasu na zewnątrz, a tu jest chociaż ciepło :-) z apetytem pałaszujemy kabanosy i kromkę chleba, a czas upływa nam na graniu na zmianę w mahjonga :-) do Alesund dojeżdżamy 22.00. Przemiły kierowca wyrzuca nas wcześniej niż na dworcu autobusowym, a wszystko po to byśmy miały bliżej do naszego Alesund Hostel. Znajdujemy go bez problemu, już jesteśmy w ogródku, już witamy się z gąska, a tu nagle pani w recepcji mówi, ze są 'overbooked' i ... nasza rezerwacja została przeniesiona do znanego nam Rica Hotel Scandinavie :-) za 100 taniej, dostajemy lepszy pokój, korzystamy z automatu z gorąca czekolada i zalegamy w czystej pościeli :-)