Dzisiejszy dzien przywitał nas pięknym słońcem, którego tak bardzo pragnęliśmy wczoraj. Zaraz po śniadaniu wyruszamy na dalsze zwiedzanie Rzymu.
Rozpoczynamy od Colosseum, do którego dojeżdżamy od naszego "hotelu" metrem z jedna przesiadka na Termini. Ilośc osób oczekujących w kolejce do kasy biletowej może zniechęcić do odwiedzenia miejsca, które odtwarza potegę starożytnego Rzymu. Stadion mógł pomieścić w 72 r.n.e ponad 70 tys. widzów i był także zadaszony. Nasza duma - Stadion Narodowy, prawie dwa tysiąclecia pózniej nie może sie pochwalić takim rezultatem i jak wiadomo z dachem bywa rożnie :-)
Jak odczytała Malgosia w przewodniku, cała publiczność mogła opuścić Colosseum po 8 minutach. Kto bym na Narodowym to wie ile zajmuje wyjście z niego po meczu.
Dostajemy sie do Colosseum po chwili za sprawa biletów RomaPass, to był naprawdę genialny pomysł i w dodatku mój :-) czyli skracając można by rzec, ze ...jestem genialny :-D
Colosseum robi na nas oczywiście duże wrażenie i nie ma to znaczenia, ze zarówno Rafalek jak i ja widzimy je od środka po raz drugi. Kilka fotek z dolnego oraz gornego poziomu i postanawiamy przedostać sie do położonego w sąsiedztwie Forum Romanum.
Tutaj po raz kolejny RomaPass pokazuje swoją moc, gdyż wchodzimy do środka dosłownie po 2 minutach. Kolejka oczekujących sięgała bez mała placu przed Colosseum, czyli na moje oko jakaś godzina stania w przepięknym tego dnia słońcu.
Zarówno Paladium jak i Forum Romanum to olbrzymia przestrzeń, gdzie tylko wyobraźnia ograniczyć nas może od tego aby choć przez chwile poczuć się jak możni z tamtej epoki. Pomimo iż nigdy nie narzekałem na własna wyobraźnie, raczej nie jestem w stanie ogarnąć tej przestrzeni, tego przepychu budowli i zapewne jej piękna, skoro 2 tysiące lat pózniej to wszystko robi na nas naprawdę duże wrażenie. Dodatkowo wdrapujemy się na punkt widokowy, aby moc nacieszyć oczy wspaniała panoramą Rzymu.
Ponieważ zaczęliśmy stawać sie już bardzo głodni, postanawiamy opuścić Forum i udać sie do jakiejś knajpki, znajdującej sie na trasie do Kapitolu. Trafiamy do naprawdę ciekawego miejsca, gdzie wraca u nas wiara we włoska pizzę. Nie wiem czy właśnie tak powinna smakować prawdziwa pizza, czy tez właściciel udał sie na przyspieszony kurs do ...Polski, ale ta pizza była moja najlepsza która jadłem w kraju wielkiego buta. Jadłem choć nie zamawiałem, po prostu podebrałem Rafałkowi jego Margeritte :-)
Kolejnym przystankiem naszej wędrówki był Kapitol. Nie wchodzimy jednak do środka, bo mój kochany synek już ciągnie w kierunku najlepszej lodziarni w Rzymie :-) ciekawe dlaczego?
Kilka fotek przed Kapiitolem i już idziemy na smakowite Gelatti :-)
Zazwyczaj jestem nieufny na określenia czy wręcz oceny z przewodnika, ze coś jest najlepsze, czy tez najsmaczniejsze, ale tym razem nie zawiedliśmy sie. Te lody to był prawdziwy "miód w gębie". Przeogromny wybór lodów, niech za przykład posłuży prośba Malgosi o lody czekoladowe. Problem w tym, ze samych lodów czekoladowych było chyba z 6 rodzai :-) W moim odczuciu, tutaj każdy znalazłby dla siebie ten jeden i najsmaczniejszy smak ...nawet ten pistacjowy :-)
Po zjedzeniu lub właściwie pochłonięciu lodów, udajemy się w kierunku metra, aby dostać się już do "domu". Po drodze odwiedzamy jeszcze dwa sklepiki z suvenirami, wydajemy kilka euro na obowiązkowe pamiątki i ...już jedziemy we właściwym kierunku.
Po chwilowym odpoczynku, zajmującym jakieś 2 godziny wracamy raz jeszcze dzisiejszego dnia do Colosseum. Myśleliśmy z Rafałkiem, ze naszym oczom ukaże się znajomy widok, tj. podświetlenie każdego "okna" Colosseum na ciepło-żółty kolor. Ku naszemu zdziwieniu ukazał sie nam wszystkim widok setek ludzi czekających na pokaz świetlnej animacji. Postanawiamy zaczekać i my. Pokaz był naprawdę REWELACYJNY i nawet Rafalek obejrzał go w całkowitym skupieniu i ...milczeniu, a o to drugi naprawdę nie jest łatwo :-)
Po zakończonym pokazie udajemy sie na kolacje do knajpy, w której jedliśmy wcześniej obiad. Ponieważ nam naprawdę smakowało, to postanawiamy nie szukać na sile czegoś nowego. Na kolacje zamawiamy sałatkę z mozzarella i pomidorami oraz bruschettę. Rafalek zadowolił sie domowej roboty frytkami :-) zarówno jedno jak i drugie było dobre (choć bruschetta o wiele lepiej smakowała nam we wczorajszej restauracji), na tyle dobre, ze Maciek podwoił swoje roczne "zużycie" sałaty. Ku wielkiemu zdziwieniu swojej zony, zjadł i pomidory i wszystko co zielone na talerzu :-)
W drodze powrotnej do metra zamawiamy z Rafałkiem grafikę Rzymu, która na naszych oczach jest przyrządzana, a dokładniej malowana sprayem. Mam tylko nadzieje, are jak wyschnie to uda mi się ja spakować do walizki :-)
Podsumowując, dzień był naprawdę udany zarówno jeśli chodzi o pogodę, jak i atrakcje. W hotelu meldujemy się w okolicy 23, robiąc łącznie ponad 20 km ...rekord z Barcelony został pobity. Z drugiej strony jego twórczymi ma WIELKA szanse pobić własne dokonania podczas odbywanej właśnie wycieczki do Izraela :-)