Geoblog.pl    fibaki    Podróże    Indonezja 2015    Wschód słońca w oparach siarki ...
Zwiń mapę
2015
04
lis

Wschód słońca w oparach siarki ...

 
Indonezja
Indonezja, Bromo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11603 km
 
Noc była krótka, dla Łukasza jeszcze krótsza, biorąc pod uwagę, że nie zmrużył prawie oka. A to pompa do wody, a to jeepy i motocykle, a to podniesione głosy sąsiadów. O 3.30 pobudka, o 3.50 już wychodzimy w kierunku Bromo. W przeciwieństwie do większości, postanowiliśmy dojść tam na pieszo, nie korzystając z jeepów, motocykli, kóz czy koni. Pierwszy kilometr poszedł nam gładko, bo trasa była jedna, ale kiedy doszliśmy do rozstaju dróg, wciąż idąc w całkowitej ciemności jedynie z czołówkami na głowie, wybraliśmy niewłaściwa drogę. Zabłądziliśmy. Na szczęście dla nas, śledziło nas 3 motocyklistów, którzy mieli nadzieję, że w którymś momencie jednak skorzystamy z ich usług. I nie mylili się. W końcu jeden z nich, usłyszawszy, ze naprawdę chcemy iść na pieszo, zaproponował, że nas zaprowadzi do schodów. Klimat jak w podróży do Mordoru, a my właśnie zafundowaliśmy sobie własnego Goluma. Droga nie była łatwa. Najpierw wulkaniczna pustynia, w której piaskach zapadały się nam stopy, a potem ostro pod górę. Na koniec 250 schodów w oparach siarki i docieramy na szczyt.

Słońce jeszcze nie wzeszło, ale pierwszy brzask już się przedostawał zza wzgórza. Tymczasem Bromo się już na pewno obudził. Walił dymem jakby chciał nadrobić zaległości z 5 lat, kiedy to wybuchł po raz ostatni zostawiajac po sobie tylko zgliszcza. Ale widok był obłędny. Majestatyczna góra z kraterem w środku w kolorze żółtej siarki. Gorące piekielne wyziewy, choć na obrzeżach zaledwie 4 stopnie.
A potem na horyzoncie wzeszło słońce. I ten widok mieliśmy w zasadzie tylko dla siebie. Na szczycie krateru było bowiem zaledwie 10 osób, cała reszta pojechała na punkt widokowy, gdzie zapewne musiała walczyć o jakąkolwiek miejscówkę do zdjęcia. Ok. 5.30 ruszyliśmy w drogę powrotną. Na miejscu zjedliśmy śniadanie i po spokojnym spakowaniu się i kąpieli, ruszamy do Probolinggo, skąd busik zabierze nas w 5 godzinną podróż do kolejnego wulkanu Kawah Iljen.

OCZAMI ŁUKASZA

Podróżując po Indonezji zauważyłem jedną dziwna rzec, która kompletnie nie pasuje do dotychczas znanego mi obrazu Azji. W żadnym z miast nie spotykamy do tej pory ani psów ani kotów, wałęsających się po ulicach. Nie zauważyłem rownież ich podczas dwudniowej podróż z Jogokarty do krainy wulkanów. Dopiero dziś zauważyliśmy pierwszego psiaka oraz radosna gromadkę małych (góra 2 tygodniowych) kociaków. Najzabawniejsze jest to, ze z daleka biegły prosto do Malgosi, która jak mówi za kotami nie przepada. Ocierały się o jej nogi, głośno miaucząc domagając się pieszczot.
Dzisiejszy dzień był naprawdę fascynujący. Po raz pierwszy, nie licząc widoku lawy na Lanzarote, byliśmy tak blisko "potwora", który tylko czeka aby się obudzić i pokazać światu jaki jest zły i niebezpieczny. Przyznam, że wyziewy to nie była perfuma (parafrazując osła ze Shreka), i naprawdę w pewnym momencie mocno utrudniły mi oddychanie, zwłaszcza że się troszkę dalej wypuliłem niż reszta wycieczki, kurczowo przetrzymująca się odgradzającego od potwora murka. Przez chwile wyglądałem pewnie jak bojownik, z samozwańczego kraju islamskiego.
Sam wschód rownież zrobił na nas DUŻE wrażenie, bo tak jak pisała już M, szczyt wulkanu mieliśmy praktycznie dla siebie. Nawet nie sobie wyobrażać, tłumu jak już te wszystkie jeepy powrócą z punktów widokowych z setka turystów chcąc mieć wulkan tylko dla siebie. Raczej misja skazana od razu na porażkę.
Choć wydawać się to może dziwne, równo (niespotykana w Azji punktualność) o 9 wyruszamy minibusami w podróż powrotna. W transfer punkcie po godzinie oczekiwania oddzielamy się od Anji i nowo poznanego, STRASZNIE głośnego Hiszpana z Pampeluny i ruszamy (razem z dwójką z Rosji) dalej.
Po lunchu, zmieniamy samochód i dalej jedziemy z kierowca, którego można śmiało nazwać szaleńcem. Nie mam pojęcia jak on z taką prędkością pokonywał zakręty na krętych serpentynach, ale naprawdę dawał radę.
Generalna uwaga o kierowcach w Indonezji. Jeżdżą jak samobójcy, mijają się na zapałki, pędzą jak szaleni, ale nie widać tu w ogóle porysowanych, czy rozbitych samochodów. Widać natomiast, ze strasznie o te samochody dbają, są one czyste, wręcz błyszczące. W kraju znam tylko jedna osobę, która ma takiego bzika na punkcie swojego auta - Michał L. :-)
Obecnie oczekujemy już na kolacje przy dźwiękach modłów słyszalnych z Minaretu. Jutro czeka nas pobudka o 1 w nocny wyjazd na drugi i ostatni już (prawda żonko ze ostatni?) wulkan na naszej trasie. Będzie na pewno ciężko, ale tez na pewno damy radę :-)

Filmik z dzisiejszego poranka
https://www.magisto.com/int/album/video/OHYqA0FeAUc4PCMGDmEwCXp6?l=vsm&o=i&c=w
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Monia
Monia - 2015-11-05 07:10
Łukaszu, czy spełnił swe marzenie ? Jest okazja :-)
 
Smakosz Szynek
Smakosz Szynek - 2015-11-05 09:07
Na zdjęciu Lin w czerwonej kurtce ? Schudła... Pewnie nie ma już problemów obstrukcyjnych. Czyżby Łukasz maczał w tym palce.. ?? ;)))
 
My M
My M - 2015-11-05 13:36
Już jestem:))
Fantastyczne zdjęcia i relacje
Cdn w mailu.
Ściskamy Was serdecznie
 
 
fibaki
Fibaki
Malgosia i Lukasz
zwiedzili 16% świata (32 państwa)
Zasoby: 288 wpisów288 292 komentarze292 2924 zdjęcia2924 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
01.01.1970 - 01.01.1970
 
 
 
25.02.2018 - 05.03.2018