Pobudka o 1 w nocy, bo zachciało nam się kolejnego wulkanu i niebieskich ogni. Ech! O 3 nad ranem ruszamy ostatecznie w Parku Narodowym Kawah Iljen w morderczy trekking, którego celem jest zdobycie krateru wulkanu Iljen. Morderczy, ponieważ wejście jest pod górę o dość wysokim kącie nachylenia powierzchni, w dodatku było zimno i mieliśmy mało czasu, jeśli faktycznie chcieliśmy zobaczyć te niebieskie ognie. Do tego wszystko w oparach siarki i przy uderzeniu ciepła z wulkanu, które wydobywa się przecież nie tylko poprzez krater. O 4.30, po 2,1 km ostro pod górę, 700 m po umiarkowanie płaskim terenie, dochodzimy na miejsce. Wieje, jak w kieleckiem lub górskich przełęczach. No, to teraz tylko 700 m ostro w dół, po kamiennych nierównych stopniach, w całkowitych ciemnościach przy niewielkiej pomocy latarek czołówek i w maskach na twarzy, albowiem inaczej nie dałoby ssie oddychać przy takich wyziewami gazów (metan plus siarka). Te same 700 m trzeba będzie zrobić pod górę w drodze powrotnej. Niebieskie ognie nas nie powaliły, bo to tylko palący się metan... Góry natomiast i owszem, a świadomość tego, ze byłam na dnie krateru wulkanu wciąż do mnie nie dociera. Bardzo żałuje, ze nie było nam dane podejść bliżej tego największego jeziora siarkowego na świecie, albowiem trujące gazy mogłyby nam mocniej zaszkodzić niż tylko piekący ból w klatce i łzawiące oczy przez kolejnych kilkanaście godzin. To co jednak zrobiło największe wrażenie tam na miejscu, to mężczyźni, którzy codziennie wydobywają w tych nieludzkich warunkach siarkę. Dwa razy dziennie dźwigają po 75-100 kg odłamków siarki w wiklinowych koszykach na swoich barkach. Dostają za to 900 k rupii (60 eur), przy czym na ten kg pracuje ich około czterech. Dwóch tragarzy plus dwóch, którzy specjalnymi taczkami zwożą towar na dół (owe 2,8 km). Polecam obejrzenie dokumentu National Geographic poświęconego tym właśnie ludziom http://www.national-geographic.pl/kierunki/piekielny-wulkan-indonezji-tu-nawet-sprzet-fotograficzny-odmawia-wspolpracy
To zresztą uzmysłowiło mi dziś, ze kocham swoją robotę :)
Ten wulkan był ostatnim na naszej pierwszej indonezyjskiej trasie. W planach miałam jeszcze Rinjani na Lomboku, ale ponieważ 3 dni temu dokonała sie erupcja popiołów na wysokość 3,5 tys m, która uziemiła samoloty na Bali i Lomboku na 3 kolejne dni, to doszłam do wniosku, ze chyba go sobie odpuścimy. O dziwo, Łukasza to bardzo ucieszyło :)
Ok. 6 zaczęliśmy schodzić na dół. Te 2,8 km poszło nam znacznie szybciej, mimo iż moje kolano woli mimo wszystko drogę pod górę. Ok. 7 byliśmy na dole, w połowie drogi posiadając się oreo i cola. Odrobina cukru, gdy śniadanie jadło się o 1 w nocy robi cuda. Ok. 7.30 odjechaliśmy z naszymi germańskimi kolegami w kierunku portu, skąd miał nas zabrać prom na Bali. Oj, odczekaliśmy swoje... Na pierwszy autobus się nie załapaliśmy, bo całkowicie zapełniony, kolejny się spoźnił 40 minut, bo korki, bo przebudowa drogi i milion innych powodów.. Ostatecznie, ok. 11 byliśmy już na promie, który po godzinie dowiózł nas na druga stronę Morza Jawajskiego, czyli Bali.
3 godziny jechaliśmy od Promu do stolicy Bali, Denpasar, w autobusie lokalnym, wypełnionym po brzegi, z ledwo działającą klimatyzacją, z awanturującą się Indonezyjką, której chyba zajęliśmy miejsce. Ledwo przetrwaliśmy. Brak wody, brak toalety, brak jedzenia (wciąż ostatni posiłek to śniadanie o 1 w nocy).
I do tego jeszcze ta Bali, która z okna autobusu jadącego drogą krajową nr 1 o szerokości tej z Natolina do Żukowa, nie wyglada zachwycająco. Jest brudna. I o ile wiem, że ta część świata ma inne poczucie estetyki i czystości, o tyle Bali jest naprawdę brudna. Ponadto nie da się ukryć, że mieszkańcy mają silnie wpojone poczucie religijności. Oznaki hinduizmu czają się bowiem na każdym kroku, momentami aż do przesady.
Po dojechaniu na dworzec główny w Denpasar, taksówka do Candidesa, która po dwóch godzinach w końcu znajduje właściwy adres, dowozi nas do naszego Crystal Beach Bali, resortu usytuowanego nad samym Morzem Jawajskim, nota bene bardzo wzburzonym dzisiejszego wieczoru. Odświeżamy się po 24 godzinach braku kąpieli i idziemy na kolacje, do której zmawiamy piwo (wciąż dla zdrowotności) i zaczynamy nie robić nic :) jutro śpimy do oporu, choć wiem, że zarwanych nocy nie da się nadrobić. Może i dobrze :)
Filmik z krateru Kawah Iljen https://www.magisto.com/int/album/video/eXlxA0FeAUc4PCMGDmEwCXh5?l=vsm&o=i&c=e?utm_source=magisto&utm_medium=email&utm_campaign=producer_shared_movie