Dobrze, że zepsuł się generator prądu, który unieruchomił klimatyzacje w pokoju, bo inaczej przespalibyśmy śniadanie. Swoją drogą, aż tak wiele byśmy nie stracili. Niemniej jednak zdążyliśmy przed 10. Chwile potem, transportem hotelowym przemieszczamy się do centrum miasteczka (nasz resort oddalony jest o jakieś 2 km, niby nic, ale w pełnym słońcu to jednak jest wysiłek). W toku negocjacji nabywamy spodenki do pływania dla Łukasza, za duże, ale tak to jest jak się traci cierpliwość w przymierzalni, bo "sznurówki się nie chciały rozsznurować" :) potem jeszcze chwila spaceru, podczas którego ktoś próbuje nas przerobić oferując transfer do portu oddalonego o 12 km za 600 k rupii (40eur), podczas gdy ten jest wart najwyżej 100 k. 5 m dalej znajdujemy uczciwszego taksówkarza i transport na niedzielę jest już zorganizowany. Sok z limonki w pobliskiej restauracji, zakupy w Indomarket (to, obok alfamarket jest taki odpowiednik seven eleven powszechnie spotykany w Tajlandii i ... USA) i zjeżdżamy do hotelu. A tu zupełnie nic się nie dzieje, zgodnie z planem. Tylko masaż, kąpiele w morzu i basenie, cudowny zachód słońca czy piwko o zmroku... Jeden dzień takiego nic nie robienia i już mamy plany na jutro, wszak ile można nic nie robić ;)
OCZAMI ŁUKASZA
w końcu udało nam sie dotrzeć do miejsca, w którym mogę śmiało powiedzieć/napisać, że jesteśmy już na wakacjach. Kilka osób w ośrodku, miła obsługa w hotelu, przestronny pokój, wygodne łóżko i czysta łazienka. Tak muszą wyglądać wakacje :-)
Oczywiście, ta część aktywna, jak zwiedzanie ruinek, czy wyprawy na wulkany, też mają swój urok, ale jednak nie ma nic lepszego jak przez chwilę się pobyczyć i robić ...nic. Nie ukrywam, że chciałbym napisać, iż przez dłuższą chwilę, ale jak znacie moją żonkę, to już sie domyślacie, że coś za moimi plecami na jutro już zorganizowała :-)
Chciałbym jeszcze podzielić sie swoimi spostrzezeniami odnośnie wyprawy na Kawah Iljen. Naprawdę nie warto się dawać namówić i wstawać o 1 w nocy, żeby podziwiać podpalony metan, zwany tutaj Blue Fire. Nie dość że to żadna atrakcja, to dodatkowo pył i gaz utrudniają oddychanie i patrzenie, pewnie nie są też do końca zdrowe dla organizmu. Co jest jednak najważniejsze nie widać w ogóle siarkowego, niebieskiego jeziora :-(
Jakby tego było mało, osoby wstające 3 godziny później i tak spotkacie na tym samym promie na Bali, więc ...poziom frustracji jeszcze bardziej wzrasta.
Ale ...dość narzekania, jesteśmy już tam, gdzie naprawdę można odpocząć. Dodatkowo odkrywam, że moja żona ma naprawdę niesamowite pomysły podróżnicze. Jeśli ktokolwiek by się zastanawiał gdzie najlepiej "ukryć" paszporty (jak się ich nie chce zabrać ze sobą na miasto), to podpowiem, że tym miejscem jest ...lodówka :-D
Wpadłoby Wam do głowy, by czegokolwiek szukać w lodowce? Także jeśli wpadniecie do nas do Natolina to w naszej lodowce (w zależności czy przed czy po pensji) znajdziecie albo "pingwina" albo "full opcje" i oczywiście skitrane gdzieś pod półką paszporty :-)
Może i spodenki są lekko za duże, może i rzeczywiście nie miałem już siły przymierzać czegokolwiek w tym upale, ale za to będę jak Irena Szewinska, bardzo świeży w kroku (jak mawiali komentatorzy sportowi).
Link do filmiku z dzisiejszego dnia
https://www.magisto.com/int/album/video/Ljh6AkFeAUc4PCMGDmEwCX19?l=vsm&o=i&c=c
Wszystkich wrażliwych przepraszam za mój "dekolt murarski", ale nie miałem wpływu na to co uwiecznia operator "kamery" :-)