Pobudka o 6 rano, bo czeka nas dziś kolejny transfer. Tym razem na wyspę Gili Meno, jedną z trzech wysepek przy Lombok. Umówiony taksówkarz odebrał nas z hotelu punktualnie o 7.15 - wszak jeśli on tego nie zrobi, zarobi ktoś inny. Podwiózł nas do przystani, skąd odchodzą szybkie łódki na wyspy Gili. Po krótkich, ale rzeczowych negocjacjach, udało nam się wytargować cenę równą 40% wartości oryginalnej. I tylko nasz taksówkarz coś mamrotał pod nosem, żeby nikomu o tym nie mowić, bo to cena jak dla lokalnych i on może mieć kłopoty. Nie uwierzyliśmy mu, dopóki nie potwierdził tego przypadkowo poznany pózniej lokales.
O 9.30 wyruszamy z portu, a niecałe dwie godziny później docieramy do Gili Trawangan (odpowiednik Ko Phi Phi). I tu dopada nas "mafia łódkowa". Owszem, dowiozą nas na Gili Meno (na oko jakieś 5-7 minut stąd), ale za cenę, której nie akceptujemy. Chodzimy, rozpytujemy, ale każdy tu trzyma cenę 100 k rupii twierdząc "good price Sir". Ech, po półgodzinnych negocjacjach poddajemy się i przystajemy na 75k, do jakich lokalesi zgodzili się obniżyć cenę. Faktycznie, docieramy na Gili Meno po ok. 10 minutach. Przywitał nas żar lejący się z nieba, biały piasek i lazur wody. Czego chcieć więcej? Może zimnego piwa ...
Nasz pokój na szczęście jest już gotowy. Hmmm, pokój to zbyt dużo powiedziane. To przestronne pomieszczenie, czyste, utrzymane w kolonialnym stylu, łoże z baldachimem, a nad nich dach ze strzechy. Oby nie zdarzyło nam się to co Tomkowi Gorozdowskiemu, który w opowiadaniach z podróży motocyklowej dookoła świata "180 dni na kanapie", wspomina o spotkaniu ze Stefanem, czyli okazałym boa, który rozgościł się w jego łazience. U nas nie miałby problemu z przedostaniem się nawet do pokoju :)
Rzucamy plecaki na podłogę, zakładamy kostiumy kąpielowe i wychodzimy na rekonesans. Dookoła wyspy biegnie promenada (jakby ktoś chciał pobiegać, to zajmuje to ok 40 minut), wzdłuż której ulokowane są hotele, hoteliki i bungalowy, na każdą kieszeń. Wdajemy się w rozmowę z lokalesem, ktory ma oczywiście cel sprzedać nam wycieczkę typu "snorkeling", co zreszta mu sie udaje, ale przy okazji pijemy piwo i rozmawiamy o różnych aspektach życia na wyspie. Ta zresztą nazywana jest wyspą nowożeńców, którzy przyjeżdzają tu w określonych prokreacyjnych celach, bo cisza dookoła sprzyja wyluzowaniu. A jakby sam klimat nie wystarczył, to lokalni na pewno pomogą w znalezieniu trawki, co nam zresztą zaproponował, ale ponieważ my nie robimy takich rzeczy (sic !!!), to oczywiście odmówiliśmy ;) potem jeszcze chwila zabawy z Miłą, pięcioletnią dziewczynką, którą uczyłam grać we frisby, i wracamy do hotelu. Dwa piwa nas położyły... W końcu pic trzeba umić :)
Wieczorem czekał na nas zachód słońca, spacer po plaży i kolacja w nabrzeżnej restauracji. Tłumów nie ma, za to jest wyspiarski klimat i to nam bardzo odpowiada :)
I jeszcze dłuższy filmik z wczoraj https://www.magisto.com/int/album/video/PCQlDUFeAUc4PCMGDmEwCXl7?l=vsm&o=i&c=e?utm_source=magisto&utm_medium=email&utm_campaign=producer_shared_movie
Dzisiejszy filmik
https://www.magisto.com/int/album/video/PH0xVEFeAUc4PCMGDmEwCXx2?l=vsm&o=i&c=c