Dzisiaj w planach mieliśmy nic. Początkowo próbowałam Łukasza namówić na nurkowanie z akwalungiem, bo rafy są piękne (choć w mojej ocenie tych egipskich w okolicach Hurghady póki co nic nie przebije), ale tyle gadał o tych rekinach, których obecność potwierdzają lokalni mieszkańcy (spokojnie, one maja tylko 2,5 m długości, to maleńkie rekinki), że sama w końcu uległam tej paranoi. W związku z tym, po śniadaniu, na które zjedliśmy pyszne naleśniki z bananami, poszliśmy na spacer wokół wyspy.
Wyspa jest maleńka, najmniejsza z trzech Gili, ale urocza. Liczy sobie około 400 mieszkańców (w tym mała Mila), którzy mają swoje domy w centralnej części wyspy. Ta nie prezentuje się już tak pięknie. Widać miejsca, w których coś kiedyś było i na skutek jakichś zawirowań, tego już nie ma albo jest mocno zniszczone. Po zachodniej części wyspy znajduje się jezioro. Teoretycznie zbiornik słodkiej wody, który mógłby stanowić poważny atut wyspy, ale jest tak zaniedbany (bród, smród, brak dojścia), że ja bym tam swojej nogi nie postawiła. Widać, że USAID (amerykańska organizacja próbująca walczyć z głodem na świecie) próbował coś kiedyś zdziałać, nawet poustawiali jakieś szyldy nawołujące do nie zaśmiecania wyspy, ale to było dawno temu. Teraz obok szyldu walają się tony śmieci, w głównej mierze tych wygenerowanych przez turystów.
Idziemy dalej. Mijamy ledwo trzymające się gruntu lepianki, obok których stoją piękne domy w europejskim stylu ze wszelkimi możliwymi udogodnieniami, opatrzonymi tabliczka "private place".
Słońce grzeje dziś niemiłosiernie. To komentarz Łukasza, który postanowił iść morzem, bo przynajmniej w stopy mu chłodniej, dla mnie jest co najwyżej "przyjemnie ciepło" ;) maszerujemy więc dalej, wzdłuż Wybrzeży Morza Balijskiego, mijając kolejne bungalowy, resorty czy cottages. Dla każdego coś się znajdzie :) A kiedy docieramy do naszego Kontiki Cottage, znajdujemy dwa leżaczki w cieniu palmy i przez całe popołudnie cieszymy się słońcem. Dopiero ok 16 nasza uwaga powędrowała w kierunku Lomboku, z którego dochodziły niepokojące grzmoty. Albo burza, albo wulkan. Innej opcji nie ma. Uff! To znów tylko burza, która dzisiaj jednak ominęła Gili Meno.
Potem popołudniowy spacer po "centrum", by pożegnać się z małą Miłą, a od jej mamy kupić jak zwykle świeże mango i ananasa. Wieczorem czeka nas kolacja i pakowanie, albowiem jutro znów wyruszamy dalej :)
Kolacja miała byc spokojna. Ot, ryż z warzywami lub spaghetti plus piwo, a tymczasem, zaraz po złożeniu zamówienia, z kuchni dobiegają krzyki. Już myślałam, że może pojawił sie jakiś jadowity wąż (i moja szansa na zobaczenie azjatyckiego węża), a tymczasem kilku chłopa wybiega i próbuje ubezwłasnowolnić innego mężczyznę trzymającego dwa noże w ręku. Wszyscy stanęli na baczność, łącznie ze mną, czekając na dalszy rozwój wypadków. Podobno było to nieporozumienie (prawdopodobnie o makaron do spaghetti, który ktoś rozgotował), ale fakt faktem, ze ktoś doznał uszczerbku na zdrowiu... To wszystko toczyło się w ramach dyskusji, którą prowadziliśmy z pracownikiem restauracji, na temat ataków terrorystycznych w Indonezji w 2002 roku (konkretnie Kuta na Bali), podczas których zginęło 202 osób.
Tia... Gili Meno to naprawdę spokojna wyspa, w ramach rozrywki urządzane są zawody nożowników :(
Filmik z dzisiejszego dnia
https://www.magisto.com/int/album/video/LyRxVkFeAUc4PCMGDmEwCX15?l=vsm&o=i&c=c