Dzisiejszy dzień to również plan zwiedzania wyspy na dwóch kołach, ale już bardziej zmotoryzowanych. Wypożyczyliśmy zamówiony wcześniej skuter i ruszyliśmy w trasę objazdowa do dwóch punktów, których nie zwiedziliśmy z poniedziałkowa wycieczką.
Miałam fantastyczny pomysł z tym skuterem. Po co się męczyć w aucie, kiedy można jechać i zmysłem powonienia chłonąc wyspę... Ano, ci co wzięli i wypożyczyli auto wcale nie byli tacy głupi, albowiem jadąc na skuterze, niezależnie w która stronę, zawsze dostajesz wiatr w twarz. A jeśli dodatkowo jest to zimny wiatr z północy, to temperatura odczuwalna spada z 18 o te kilka stopni i to ma kolosalne znaczenie jeśli się jedzie w krótkich spodenkach mając na sobie zaledwie bluzy.
No więc, wymarznięci do granic możliwości podjeżdżamy najpierw w rejon Tigaki, gdzie znajduje się słone jezioro, okresowo wysychające, stanowiące rezerwat ptactwa, w tym rownież flamingów. Z pierwszego punktu obserwacyjnego widzieliśmy jedynie jezioro i zarys czegoś co mogło być grupą brodzących w wodzie flamingów.
Zmieniamy zatem punkt obserwacyjny i podjeżdżamy najbliżej jak się da tego dzikiego ptactwa. Niestety, nie mamy takiego obiektywu by sciągnąć ptaki, tak by odróżnić coś więcej niż tylko ogólny zarys sylwetki. Z daleka jednak widać było, ze kolor flamingów jest biały, padło wiec moje wyobrażenie o tym, ze są one różowe.
Ruszamy dalej do Agios Fokas, skąd trudna górska ścieżka ma nas doprowadzić do gorących źródeł. Ale najpierw trzeba przejechać jakieś 30 km w podmuchach lodowatego miejscami wiatru, objechać góry, przejechać przez stolicę wyspy Kos... A tymczasem palce i nogi zamarzają, choć jak i tak miałam lepiej siedząc za szerokimi plecami Łukasza. On takiego komfortu nie miał...
Dojeżdżamy, parkujemy nasza Hondę 125 i ruszamy po wulkanicznej scieżce ku naszej destynacji. Skały się piętrzą złowrogo, zwłaszcza w parze z ciężkimi deszczowymi chmurami. W dole tymczasem przepiękny turkus morza, piękne morskie bałwany rozbijające się o wulkaniczny brzeg. Interesujący klimat miejsca.
Nie wiem dlaczego to miejsce nazwane jest gorącymi źródłami, skoro jest ono tylko jedno, w dodatku o średnicy może 2 m, w którym ludzie gnieżdżą się na sobie jak foki w czasie wylęgu młodych. Woda istotnie gorąca (jej temperatura waha się od 26 do 42 stopni), pod warunkiem, że nie wymiesza się z cyklicznie zalewającą zródło zimną morską wodą. Zamoczyłam w nim swoje wszystkie kończyny, by sprowokować krew do powrotu w te rejony, wiec możemy zacząć wracać.
Na szczycie delektujemy się sokiem z pomarańczy oraz gyrosem, albowiem nasz organizm stracił tak dużo kalorii walcząc z zimnem i wiatrem. A przed nami jeszcze droga powrotna, malownicza i kręta, ale wciąż zimna.
Po powrocie plaża. Świeci piękne słońce na niemal bezchmurnym niebie, a my naprawdę zasłużyliśmy na odrobinę ciepła, a i to nie tylko tego, którym obdarzamy się na co dzień... Zalegamy więc na dwie godzinki i oddajemy się błogiemu nic nie robieniu.