Noc minęła szybko i bez żadnych zakłóceń! Musieliśmy w końcu odespać nieprzespaną noc! Gdyby tylko Lenka nie rozdarła się tak mocno i dała pospać jeszcze chłopcom... A potem jeszcze rozdarł się wujek i ciocia i musieliśmy wszyscy wstać :)
Po śniadanku postanowiliśmy wyruszyć do parku rozrywki w Balatonboglar, tak by chłopcy mieli jednak jakąś atrakcję mimo deszczowego klimatu. Umiejscowiony jakieś 30 km od Zamardi oferował zjazdy bobem, park linowy, łucznictwo. Zaczęliśmy od boba czyli mini roller coaster. Zjazd trwał 1 minutę, ale na zakrętach wyrywał okrzyki z piersi. Mojej znaczy się, bo w sumie reszta zachowywała się cicho. Nawet Dziunia się odważyła. Ale potem zaczęło padać i po dwóch zjazdach musieliśmy się poddać!
Zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, gdzie wybieraliśmy potrawy próbując domyślać się ich składu po niemiecko brzmiących nazwach. Oczekiwanie na jedzenie trwało długo, ale było warto. W drodze powrotnej, wbrew wcześniejszym planom, nie odwiedziliśmy winiarni w Balatonlelle bo była zamknięta, więc wróciliśmy do deszczowego Zamardi, by oddać się rozrywkom w postaci gier planszowych i szklaneczek z lodem.