PRZEZ PRYZMAT MAŁGOSI
Dzisiejszej nocy Bagan spłynął deszczem, który uderzając w blachodachówki, którym pokryty jest nasz hotel, nie dawał nam zasnąć.
Do tego Łukasza z rana dopadła przypadłość podróżnika i od tego dnia chyba nie będzie narzekał, że musi dźwigać tę apteczkę :)
Bo ubogim śniadaniu, na które kolejny dzień z rzędu podano tosty z dżemem (różnica polega wyłącznie na smaku dżemu, ale jakikolwiek by nie był, to nie jest Łowicz), poszliśmy odebrać zamówione e-bike’i, czyli rowery na prąd, i zaczęliśmy naszą przygodę z Baganem. Ambicja nie nakazywała nam zwiedzać wszystkich istniejących, zwłaszcza że do niektórych bez maczety się człowiek nie dostanie. Chcieliśmy natomiast zobaczyć coś więcej niż te główne wskazywane przez przewodniki.
Trzy, dwa, jeden start. Pierwsza świątynia, druga świątynia, trzecia świątynia, przerwa. Gratulujemy sobie e-bików, w przeciwnym razie wilgotność powietrza i temperatura pokonałyby nas po godzinie. Czwarta świątynia, piąta świątynia (o, ta fajna, bo można złapać panoramę okolicy), szósta świątynia, a my już marzymy o kolejnej przerwie… Dojeżdżamy do Starego Bagan, które oddalone jest od naszego Nyaung U o zaledwie 5 km, a my czujemy, że minęła już połowa dnia.
Zaczynamy być bardziej selektywni. Zobaczymy Anandę, bo to najsłynniejsza świątynia w Baganie. Nie powiem, robi wrażenie rozmachem, innością - podczas gdy większość zrobiona jest z czerwonych cegieł, ta jest wykonana z białego piaskowca -, do tego odrestaurowywana, więc jest jakby nowa. Jej wnętrze to różne postacie Buddy, zatopione w korytarzach, które gubią się w kolejnych korytarzach.
Zapuszczamy się dalej w Stary Bagan i docieramy do Bu Paya, pozłacanej stupy, z której rozpościera się widok na rzekę Irawadi. Tłumy turystów i miejscowych jednak dosłownie zabijają klimat miejsca. Szybko się więc stamtąd ulatniamy i jedziemy kolejne 5 km do Nowego Baganu. Tam mamy przystanek żywieniowy i organizacyjny, a następnie wracamy w kierunku Shwe San Daw, ostatniego punktu na dzisiejszej mapie podróży.
Shwe San Daw ma charakter typowej stupy, do której dostęp możliwy jest z 4 stron świata. Pniemy się po wąskich schodach w górę, a ja już teraz wiem, że będę miała problem z zejściem. Ekspozycja i stromizna + ja = panika :( Widoki jednak z góry wynagradzają poniesiony trud i strach, bo z góry roztacza się malowniczy widok na Bagan.
W naszym hotelu robimy sobie przerwę, bo mamy jeszcze ochotę pojechać na zachód słońca do Świątyni Htilominlo. Ten się jednak nie udaje, albowiem słońce, zanim zaszło, schowało się za chmury i tyle je widziano. No nic to, nie narzekamy, bo dzień był mega intensywny.
Oddawszy e-bike’i, znajdujemy przytulne miejsce na kolację i relaksujemy się chłodem i piwem :)