PRZEZ PRYZMAT MAŁGOSI
Noc zaczęła się dość wcześnie, albowiem już o 21 wszyscy byliśmy w 'łóżkach’, które stanowił szereg materaców zasłanych poduszkami i kocami. Dość siermiężnie, ale organizm zmęczony kilkugodzinnym wysiłkiem potraktuje to niemal jak luksus. Nikomu też nie przeszkadzał zapach sąsiada, który najogólniej mówiąc do przyjemnych nie należał, albowiem wszyscy śmierdzieliśmy tak samo. Nikt nie wziął prysznica bo zwyczajnie go nie było.
Sen, który nadszedł po 20 minutach słuchania audiobooka, był przerywany. A to chrapaniem współtowarzyszy (Łukasz nie miał sobie równych w tej konkurencji, choć jedna z Brytyjek oraz Hiszpanka również dawały czadu), a to ulewnym deszczem, który lunął o 1 w nocy, a to birmańskim 84-letnim dziadkiem, który dzielił z nami to górne pomieszczenie, a który postanowił zamiast z toalety skorzystać z balkonu na górze. Reset jednak nastąpił i z nowymi siłami wstaliśmy gotowi na dalszy trekking.
Śniadanie równie bogate co wczorajsza kolacja, pełno owoców i pysznej zielonej herbaty. O 7.15 ruszamy w trasę. Godzina w górę, półtorej po płaskim i trzy godziny w dół. I to zejście w dół było najgorsze. Ścieżka wąska na pół metra, po jednej stronie busz, po drugiej zbocze, błoto, kałuże i śliskie skały. A i tak Kuku zaoszczędziła nam podobno najgorszego kawałka, organizując przejazd na pace ciężarówki, co podobno jest nielegalne w Birmie.
O 11.30 docieramy już do punktu końcowego podróży, gdzie czeka na nas lunch. Po lunchu dochodzimy do 'przystani’, gdzie żegnamy się z Kuku i łódką ruszamy w godzinną podróż po jeziorze Inle Lake w kierunku Nyaung Shwe. Jesteśmy szalenie zmęczeni i w zasadzie marzymy już o pokoju hotelowym, prysznicu i chwili odpoczynku od plecaka.
Ten trekking nie pobił malezyjskiego lasu deszczowego i noclegu w jaskini, a także był mniej stromy niż podejście pod Kawah Iljen w Indonezji czy Chaing Mai w Tajlandii, gdzie chodziłam z zepsutym kolanem, ale ze względu na warunki na trasie (błoto i śliskie zdradliwe skały) pozycjonujemy do na drugim miejscu naszej listy obejmującej trekkingi w Południowo-Wschodniej Azji.
Dodatkowo, zaskoczyło nas to, że mimo takiej liczebności birmańskich plemion i wiosek, nikt nie próbował nam nic sprzedać, wcisnąć czy wziąć napiwku za cokolwiek. To pokazuje jak Birma jest jeszcze w tyle za Tajlandią, Wietnamem czy Indonezją. Z pewnością jednak do tego dojdą …
Na wieczór umówiliśmy się z nowo poznanymi Agnieszką i Johnem, którzy na co dzień mieszkają w Dublinie, a wolne chwile spędzają na eksplorowaniu świata.