PRZEZ PRYZMAT MAŁGOSI
Dzień zaczął się niezgodnie z planem. Podczas wczorajszej kolacji z Agnieszką i Johnem, podczas której podano tradycyjną, birmańską … pizzę :), ustaliliśmy rowerowe zwiedzanie okolicy jeziora Inle. Niestety ulewny deszcz pokrzyżował nam plany. Do tego my musieliśmy zmienić pokój hotelowych, poprzedni nie zapewniał nam możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych (mówiąc wprost kibel był zapchany, ale to nie my :)), i mimo usilnych prób techników, nic z tego nie wyszło.
Ok 11 przestało ulewnie padać, więc postanowiliśmy wyściubić nosy z hotelu. Najpierw sprawy organizacyjne, czyli kasa, znaczki oraz transporty. Przy okazji spacerujemy ulicami Nyaung Shwe, przy których toczy się życie zwykłych ludzi. Konsumujemy bardzo smaczny lunch w indyjskiej kuchni i wracamy do hotelu zorganizować się dalej.
Postanowiliśmy pojechać zobaczyć most w Maing Thauk, który ma być odpowiednikiem U-Bein w Amarapurze, a także odwiedzić lokalną winiarnię, gdzie w najlepsze trwa produkcja win. Wsiedliśmy w tuk tuka, ujechaliśmy może 500 m i nagle widzimy Johna i AGnieszkę, którzy niezapowiedzenie zmierzali w kierunku naszego hotelu.
Zaprosiliśmy ich więc do tuk tuka, ku wielkiemu niezadowoleniu (a może zdziwieniu) naszego kierowcy i razem pojechaliśmy dalej.
Jechaliśmy jakieś 30 min, bo nasz kierowca nie miał genu prędkości w sobie, do tego stopnia, że mijali nas niemal rowerzyści. Ale dojechaliśmy na miejsce. Most, a w zasadzie pomost, albowiem most z definicji łączy punkt a z punktem b, niczym nie przypominał budowli z Amarapury. Mnie przywodził skojarzenia z pomostami na Mazurach, ok, dłuższy i z widokiem na piękne majestatyczne góry, ale wciąż nie wyróżniający się niczym szczególnym.
Pospacerowaliśmy, porozmawialiśmy ze spotkaną tam parą Brytyjczyków, którzy byli w naszej trekkingowej grupie na trekkingu i wsiedliśmy do naszego speedy tuk tuka.
Za to 20 minut później wjechaliśmy (ledwo co, bo pod górę) do winiarni. Zafundowaliśmy sobie testowanie wina, na który podano 2 wina białe i 2 czerwone oraz chleb z serem. Wszyscy byliśmy zgodni co do tego, że miło było posmakować żółtego sera :) Ale 'late harvest’ mimo wszystko zdobył moje uznanie!
Wieczorem znów umówiliśmy się na kolację z Agnieszką i Johnem, teraz jednak postanowiliśmy być nieco bardziej oryginalni w wyborze dania :)