PRZEZ PRYZMAT MAŁGOSI
Ten transfer był zabójczy. Jechaliśmy przez góry, nocą i głównie od strony zbocza, więc nie było szans na zmrużenie oka.
Zasnęłam koło 12, kiedy autobus się rozpędził na autostradzie. O ile można nazwać to snem. Jeśli moje nogi ledwo co mieściły się w przestrzeni między końcem siedzenia a rozłożonym fotelem sąsiada z przodu, to naprawdę nie wiem jak radził sobie Łukasz, którzy przecież wyjątkowo, ze względu na brzuch, raczej nie mógł się rozsiąść jak bonzo.
Nic to. O 6.45 dojechaliśmy na główny przystanek autobusowy, gdzie rzuciło się na nas kilku „taxi, taxi” naraz. Wynegocjowaliśmy akceptowalną dla nas cenę dojazdu do hotelu i ruszyliśmy ulicami budzącego się do życia Rangunu.
Z uwagi na zmęczenie materiałów oraz chorobę Łukasza, odpuszczamy sobie wycieczkę do oddalonego o 2-3h drogi od Rangunu, Kyaikto, słynącego z Kyaikto Paya czyli jednego z trzech świętych dla buddystów miejsc w Birmie. Na szczycie granitowej skały o wysokości ponad 8 m wznosi się pagoda. Głaz jest obklejany płatkami złota przez pielgrzymujących tu ludzi.
Wstęp na platformę mają tylko mężczyźni, a ja jakoś nie widzę dziś Łukasza chętnego do 2 godzinnego transferu, ponad godzinnej wspinaczki na szczyt, by oblepić kamień kawałkiem złota…
W hotelu z rana mogliśmy się zaledwie odświeżyć, bo pokój jest dostępny od 14.00. Jemy więc śniadanie i udajemy się zorganizować bilety do Ngwe Saung, ostatniego punktu naszej podróży, gdzie przez kolejne 4 dni byczyć się będziemy na plażach Zatoki Bengalskiej.
Dalej idziemy do ogrodu zoologicznego w Rangunie. Z dużymi oczekiwaniami, więc niestety wychodzę rozczarowana. Jeden duży saltie i kilka pytonów birmańskich, to trochę mało jak na tak bogatą faunę Birmy. Zwłaszcza że na wolności nie spotkałam jak dotąd żadnego węża. Pająków jest masa, wielkich, czarnych i obrzydliwych, ale ten gatunek, najczęściej spotykany w toaletach, podobny jest do naszych rodzimych pająków domowych. Tyle że są większe. Ale to wszystko.
Po zoo wracamy już do hotelu. Chcemy ubłagać recepcjonistkę, by dała nam cokolwiek, bo Łukasz ledwo chodził, ale na szczęście okazało się, że pokój jest już gotowy… Uff :)
Po południu mamy w planach Aung San Market. Mam nadzieję, że będzie mniej przereklamowany niż zoo!