PRZEZ PRYZMAT MAŁGOSI
Dziś miały być krokodyle w delcie rzeki Irawadi, a był lew morski i foka na plaży w Ngwe Saung. Nie było takiej siły, by nas zmusić do kilkugodzinnego transferu do parku przyrody koło Bassein … Zwłaszcza że wczoraj odrobinę zaszaleliśmy. Była knajpa z muzyką na żywo, gdzie dobry, mocny wokal kaleczył angielski w hitach z lat 80 i 90-tych. Był Long Island i dobre Campari z wyciskanym sokiem pomarańczowym. Było także sto lat odśpiewane przez muzyków na specjalne życzenie mojego męża. I tak o to znalazłam się w centrum uwagi, czego szczerze nie lubię … :)
Dzisiejsze przedpołudnie to był zatem mix słońca, basenu i zimnego Myanmar. Po lunchu udaliśmy się na spacer do 'wyspy kochanków’. Poszliśmy te 2 km w jedną stronę w pełnym słońcu, a wyspa jak daleko była, tak daleko pozostała. Nie dotarliśmy tam…
W drodze powrotnej natrafiliśmy za to na nabrzeżny połów ryb. Rybacy, w błyskach fleszy, również naszych, ściągali sieci.. Pełna ekscytacji czekałam na to, co w tej sieci będzie. I było. Mnóstwo maleńkich srebrzystych rybek, które podskakiwały wysoko walcząc o wolność i życie. Dwie znalezione płaszczki wylądowały w odrębnym koszu. Jedną rybkę, która wcześniej nadęła się jak balon, wyrzucono na brzeg, gdzie uratował jej życie jakiś przypadkowy turysta. Widocznie albo nie miała walorów smakowych, albo miała takie walory, po których wszystko przestaje mieć dalsze znaczenie. Reszta srebrzących się ryb wylądowała na kutrze i odpłynęła razem z dziesięcioma birmańskimi rybakami.
Popołudnie zwieńczyliśmy kolejnym Myanmarem i oddaliliśmy się na odpoczynek przed czekającym nas masażem.
Niech żyje słodkie nic nierobienie :)
OCZAMI ŁUKASZA
Każdy z nas ma takie miejsce na Ziemi, na wspomnienie którego robi się od razu ciepło, gorąco. Każdy ma w pamięci miejsce, w którym wydawało mu się, że już cieplej być nie może. Dla jednych będą to wspomnienia związane z plażami Bałtyku, Adriatyku, czy Morza Śródziemnego, dla innych egzotyczne plaże Karaibów, Tajlandii, czy Australii. Dla mnie, najcieplejszym miejscem na Ziemi, jak do tej pory, były plaże położone na malezyjskiej wyspie Perenthian. Do teraz!!!
W sumie temperatura nie jest tą najwyższą z jaką przyszło mi się zmierzyć. Wilgotność również daleka jest od tej panującej w dżungli w Malezji, niemniej jest tu potwornie GORĄCO, wręcz nie do zniesienia.
Sięgnijcie pamięcią do swojego najgorętszego miejsca na Ziemi. Co się z Wami działo? Zapewne pot lał się Wam po plecach strumieniem, czoło było non stop zroszone. Tu w Birmie, na plażach Ngwe Saung, mam oczywiście to wszystko plus mały wodospad z potu na brzuchu oraz ..co mnie zdumiewa najbardziej, zauważyłem, że pot zaczyna się pojawiać na moim łydkach. Nigdy wcześniej tego nie przeżyłem, nawet w saunie, którą przecież tak lubię.
W związku z tym, jak na zodiakalną rybkę przystało, nie wychodzę z wody. Siedzę zanurzony w niej po sam nos. Bardzo żałuję, że nie mam przy sobie rurki do snoorkelingu, bo wtedy mógłbym schować się pod wodą i oddychać dzięki rurce ;-)
Nawet moja żonka, kto zna tego skorpiona, to wie, jak trudno „zagonić” ją do wody, wchodzi do basenu co 15 minut! Inaczej się po prostu nie da tu wysiedzieć.
A teraz najśmieszniejsze … w Birmie rozpoczyna się przecież dopiero pora zimowa. Napotkani Birmańczycy stwierdzili, że teraz to nie jest jeszcze gorąco, gorąco to jest dopiero latem ...