Niby cudownie było się wczoraj wykąpać, położyć do normalnego łóżka, zagotować w czajniku wodę na herbatę czy wreszcie wypić drinka ze szklaneczek, ale … w aucie tak nie zmarzłam! Pogoda nam się jednak wczoraj popsuła z chwilą, gdy opuszczałyśmy plażę Reynisfjara. Żwir sypał po oczach, wiatr uniemożliwiał normalne przemieszczanie się, a i nasz złomek zdaje się nie chciał współpracować z tą pogodą. Za czwartym podejściem znalazłyśmy nocleg, a zatem powiedzenie, że w sezonie brakuje miejsc noclegowych zdają się sprawdzać.
Rano wciąż padało, choć już nie wiało tak mocno jak wieczorem i w nocy. Zjadłyśmy królewskie śniadanie, spakowałyśmy manatki i ruszyłyśmy w dalszą trasę. A przed nami ‚krowa’ w postaci tankowania. Wczoraj okazałyśmy się zbyt pomocne do tankujących przed nami, oferując im użycie naszego chipa, bez którego tankowanie nie mogłoby się odbyć, że … nie pomyślałyśmy iż użycie chipa może być reglamentowane. I było. Tego dnia już nie zatankowałyśmy. Jednak rano, po krótkiej i nierównej walce z systemem, w której zwyciężyła moja karta visa, zatankowałyśmy i mogłyśmy ruszyć dalej.
Gdyby było nas siedmioro, mogłabym uznać, że jesteśmy drużyną pierścienia i przemierzamy tolkienowskie krainy: Mordor czyli wulkaniczne pustkowie na Myrdalssandur, pokryte zielonym mchem i poprzecinane licznymi pasmami wody dorzecze Kud Aflj Ol, czyli Rivendell, poprzez zielone góry Dverghamrar czyli Rohan (choć de facto o tym rejonie legendy mówią, iż były zamieszkane przez krasnoludy), dochodząc do Vatnajokull czyli Orodruiny, na szczycie którego to lodowca drzemie Grimsvotn - niegrzeczny wulkan, który spopielił lawą i pyłem całą okolicę w 2014 - 2015. Do opisu nie pasują wyłącznie jeziora Jokursarlon oraz Fjallsarlon, które urzekają arktycznym krajobrazem na skutek kawałków lodowca pływających wolno w mroźnych błękitnych lagunach.
Wstrząsnęły nami miejsca spustoszone na skutek wybuchów wulkanów, np. Katli w 1918 czy Laki w 1783. W zasadzie został wyłącznie kamień na kamieniu, a teraz dodatkowo przykryty mchem. Tak bujnym i tak zielonym, że aż żal mi, że w ogrodzie mam trawę. I takie widoki towarzyszyły nam przez około 100 km…, a ani Katla ani Laki nie są największymi wulkanami tej wyspy. Dodatkowo, majestat tutejszej natury pokazuje nam znikomość, ulotność i krótkotrwałość naszego ludzkiego istnienia, co - biorąc pod uwagę nasze egoistyczne myśli o swojej wyjątkowości - jest przerażające.
Na camping w Skaftafell przyjeżdżamy ok 17.00. Pada, więc nici z tańców przy ognisku z jęzorem lodowca w tle. Za to raczymy się kolejnymi kubeczkami campari licząc na lepszą pogodę w dniu jutrzejszym :)